Kolejka po cytryny, karp w wannie i ręcznie robione zabawki na choinkę – tak wyglądały święta Bożego Narodzenia w PRL

Dla Polaków w PRL święta miały szczególne znaczenie. Można było uciec od szarości życia i przez kilka dni spędzić czas z rodziną w uroczystej atmosferze. Ciągłe braki na rynku i zmagania między tradycją świecką a religijną tworzyły specyficzny klimat tamtego czasu. Na ile obchody Bożego Narodzenia w PRL różniły się od współczesnych? Co najbardziej pamiętamy z tamtych lat?
- Karp – wynalazek Polski Ludowej?
- Świąteczny zapach cytrusów i czekolady
- Prawdziwe rękodzieło na sztucznej choince
- Kto przynosi prezenty?
- Świąteczne dni przed telewizorem
Karp – wynalazek Polski Ludowej?
Jeżeli ktoś przeżył dzieciństwo w PRL, to prawdopodobnie przynajmniej raz doświadczył szoku z powodu żywego karpia w domu, który następnie wylądował na świątecznym stole. O wyzwoleniu zwierząt nikt oczywiście nie słyszał, ale wymuszony okolicznościami krwawy rytuał przed wigilią był źródłem niejednej traumy.
Ryby były tradycyjnym elementem świątecznego menu. Zgodnie ze średniowiecznym obyczajem w wigilię każdego większego święta zachowywano post. Jednak przed wojną na stole świątecznym można było znaleźć wiele gatunków: szczupaka, jesiotra, łososia. Karp pojawiał się zwłaszcza w biedniejszych domach. W czasie głodu był ceniony jako łatwo dostępna, tłusta i sycąca ryba. Przypisywanie Hilaremu Mincowi – ministrowi gospodarki w latach 40-tych – karpia jako potrawy wigilijnej nie jest więc do końca prawdą. Natomiast faktem jest, że stał się główną potrawą rybną.
W PRL rozwinęły się masowe hodowle z przeznaczeniem głównie na święta.
W przeciwieństwie do ryb morskich i rzecznych karp był łatwy w hodowli, a połów nie wymagał praktycznie żadnego nakładu. Czasami nawet śledzie nie docierały na czas do sklepów. Z tego powodu na jednym stole przyrządzano go nieraz na kilka sposobów, żeby dopełnić innej tradycji – dwunastu lub trzynastu potraw. Karp w galarecie i karp smażony w panierce, to najpopularniejsze sposoby podania w tamtym czasie.
Świąteczny zapach cytrusów i czekolady
W czasach PRL zapach pomarańczy, a nawet cytryn kojarzył się ze świętami. To dlatego, że dostanie owoców cytrusowych w każdej innej porze roku było prawie niemożliwe. Mimo to nawet w grudniu cytryny i pomarańcze nie zawsze docierały na czas.
Zwykle były sprowadzane z daleka – z bratniej Kuby lub socjalistycznych krajów Afrykańskich. Po drodze lepszą część zawsze rozprowadzano między załogi statków transportowych i ich rodziny, do restauracji dewizowych i dla oficjeli z dojściami. Resztę rozdzielano zgodnie z zasadami gospodarki planowej – określona ilość kilogramów na region. W końcu część wykupionych cytryn, pomarańczy, a w porywach nawet grejpfrutów, lądowała na czarnym rynku.
Innym trudno dostępnym towarem była prawdziwa czekolada. Polska Ludowa co prawda produkowała czekolady, nawet całkiem dobrej jakości, ale rzadko trafiały one do przeciętnego obywatela. Na co dzień trzeba się było zadowolić wyrobami czekoladopodobnymi. Z tego powodu starano się je zdobyć przynajmniej przed świętami. Komu się nie udało, ale miał dostęp do kakao, mógł zrobić na święta blok czekoladowy. To proste ciasto gościło na niejednym wigilijnym stole. Dodatkową atrakcją były wrzucone do środka bakalie. Oczywiście po rodzynki też trzeba było odstać kolejki i raczej nie wybierać się po nie na ostatnią chwilę.
Prawdziwe rękodzieło na sztucznej choince
Dla niektórych wspomnienie świąt w PRL nieodłącznie jest związane z wyciąganą co roku z szafy sztuczną choinką. Tak jak dziś, zdania co do estetyki i autentyczności plastikowego drzewka były podzielone. Od początku postrzegana była za to jako sposób na ograniczenie wycinek.
W tamtych czasach dla wielu zastąpienie żywej choinki sztuczną oznaczało również awans społeczny. Zwłaszcza dla rodzin, które przeniosły się z wiejskiego gospodarstwa do miejskich bloków. Plastikowy zamiennik w latach 60-tych nie kojarzył się jeszcze powszechnie z tandetą. Sztuczne choinki miały też jedną ważną zaletę - w kolejce po drzewko stało się tylko raz. Jednak w bardziej tradycyjnych domach chętniej korzystano z żywych drzewek.
Niezależnie od tego czy choinka naprawdę pachniała lasem, z całą pewnością była pięknie ustrojona. W obliczu ciągłych braków i niskiej konsumpcji o wiele popularniejsze niż dziś były własnoręcznie wykonane ozdoby. Przede wszystkim sklejano łańcuchy, używając papieru kolorowego lub starych gazet i magazynów. Jeżeli ktoś miał więcej talentu i trochę czasu, to wyrabiał skomplikowane „origami”. Popularnością cieszyły się też gwiazdki ze słomek, ptaszki z bibuły i tzw. pajączki. Do tego zawsze można było dołożyć gwiazdki, aniołki i inne postacie własnego pomysłu. Charakterystyczne dla choinek w PRL były też cienkie i długie „włosy anielskie”, dziś wypierane przez grube, puszyste łańcuchy o metalicznych kolorach. Poza tym niektórzy układali watę, mającą imitować śnieg
Całości dopełniały szklane bombki i inne ozdoby szklane z polskich hut, które same w sobie były prawdziwymi arcydziełami. Do tego coraz popularniejsze lampki elektryczne – i choinka gotowa.

Kto przynosi prezenty?
Zanim do polskich domów dotarł amerykański Santa Claus odbywała się walka lokalnych zwyczajów z zalecaną odgórnie „nową tradycją”. W niektórych domach worek z prezentami przynosił Mikołaj w biskupiej czapie z papieru, w innych był to Gwiazdor, rzadziej Dzieciątko lub Aniołek.
W czasach stalinowskich większość krajów bloku wschodniego podporządkowała się radzieckiej tradycji. W czasie zbiorowych imprez lub w placówkach opiekuńczych z prezentami przychodził wykreowany jeszcze w czasach Imperium Rosyjskiego i reanimowany przez ZSRR – Dziadek Mróz. Towarzyszyła mu pomocnica – Śnieżynka.
Z późniejszych czasów, zwłaszcza z lat 70-tych o 80-tych, wiele dzieci PRL pamięta w szkołach i przedszkolach Gwiazdora. Należący do polskiej tradycji, ale nie związany bezpośrednio z religią, był kompromisem między lokalną tradycją, a odgórnym wymogiem „świeckiego” świętowania.

Świąteczne dni przed telewizorem
Pod koniec lat 50-tych i w kolejnej dekadzie coraz więcej zamożniejszych Polaków mogło sobie pozwolić na zakup telewizora. Kto nie miał własnego, wybierał się na seans do sąsiada. Przez pierwszą dekadę nadawał tylko jeden kanał, ale w 1971 r. ruszył program drugi.
Do końca Polski Ludowej TVP nie opracowała żadnej stałej ramówki na święta. Zawsze jednak starano się pokazać coś ciekawego – od akcentów patriotycznych, po epickie produkcje zagraniczne. Wielką atrakcją była możliwość zobaczenia zachodnich kreskówek z wytwórni Disneya i Hanna Barbera. We wczesnym PRL nie pokazywano ich na co dzień. Nie mogło też zabraknąć produkcji radzieckich, chociaż nie wybierano tych z najwyższej półki.
Święta były też okazją do prezentowania robionych z rozmachem polskich seriali t.j. „Chłopi” czy „Pan Wołodyjowski”. Z pewnością kto miał dostęp do telewizora miał też okazję spędzić przed nim parę godzin w czasie świąt. Było nawet na co zaprosić sąsiadów.
Każdemu kto urodził się i żył w tamtych czasach trudno powtórzyć niepowtarzalny charakter świąt w PRL. Tradycja, sięgająca jeszcze czasów przedwojennych, mieszała się tu z nowoczesnością. Więcej było wspólnego śpiewania, więcej radości z małych upominków i tego co dało się zdobyć na wigilijny stół. Może dlatego – mimo braków i niedostatków – starsi z nas wspominają ten czas z taką nostalgią.