Ojciec podciął mój żywopłot, żeby mnie podglądać!
Bliskie sąsiedztwo z rodzicami może być korzystne z wielu powodów. Z jednej strony łatwo utrzymać więzi rodzinne, gdy na niedzielny obiad wystarczy udać się za płot. Ponadto rodzice mogą pomóc w wychowywaniu dzieci czy doglądaniu domu podczas wakacji. Oczywiście korzyści te są obopólne. Jednak w niektórych przypadkach taka sąsiedzkość to tylko okazja do… nieustannej kontroli. Przekonał się o tym nasz czytelnik, Szymon, którego sąsiadujący z nim ojciec postanowił przekroczyć granicę nie tylko zdrowego rozsądku, ale również jego działki.
Z tego artykułu dowiesz się:
Początek sielanki
– Sześć lat temu, krótko po naszym ślubie, kupiliśmy działkę budowlaną sąsiadującą z działką moich rodziców, na której postawiliśmy dom. Wraz z żoną stwierdziliśmy, że takie rozwiązanie ma masę korzyści, zwłaszcza gdy urodziło się pierwsze, a po roku i drugie dziecko. Ojciec pomagał mi w wykańczaniu domu, a mama, która była już na emeryturze, odciążała nas, opiekując się dziećmi.
Taka pomoc była nam na rękę. Obiady w każdą niedzielę, oszczędność na żłobku… I wcale nie musieliśmy się prosić o pomoc, bo rodzice sami oferowali swoje wsparcie. Fakt, że oboje byli na emeryturze i nasze dzieci były ich jedynymi wnuczętami, w dużej mierze wpływało na ich zachowanie.
Początkowo rodzice byli u nas niemal codziennie, a to z nadmiarowym ciastem, a to z zapytaniem, czy nie chcemy kabaczków czy innych warzyw, a to z prezentami dla dzieciaków. Z żoną traktowaliśmy to jako coś, co pewnie za jakiś czasie ulegnie zmianie, wraz z dorastaniem dzieci.
Wścibski sąsiad
Jednak z czasem ciągła obecność rodziców zaczynała nam ciążyć. Pomaganie to jedno, ale po rozmowie ze znajomymi zrozumieliśmy, że ta relacja wymyka się spod kontroli. Mama zaglądała nam do lodówki, głośno komentując, co jadamy i czym powinniśmy karmić dzieci. Ojciec bez pytania kosił mój trawnik i wiecznie dokładał mi drewna do pieca, nawet latem. Usiłowałem im mówić, żeby się nie wtrącali, ale do nich nic nie docierało.
Doszło nawet do tego, że rodzice wydzwaniali do nas, pytając się, kto do nas przyjechał, bo zobaczyli jakieś auto na naszym podjeździe. Pewnego ranka nieźle się przestraszyłem, gdy zobaczyłem… ojca skradającego się pod oknem, który „sprawdzał, czy już wstaliśmy”.
Lepszy widok na dom
Miarka przebrała się, gdy ostatniego lata ojciec podciął mój żywopłot, bo… zasłaniał mu widok na nasz dom. Oczywiście wszystko pod pozorem, że krzewy za bardzo się rozrosły i tworzyły za duży cień. Ale uwaga – żywopłot znajdował się na mojej działce nawet nie przekraczał jej granicy, a ojciec obciął go bez żadnej konsultacji z nami.
Co gorsze, o ile to jeszcze możliwe, rodzice nie widzą w tym nic dziwnego i każde swoje zachowanie usprawiedliwiają dobrymi intencjami. Jednak ingerowanie w naszej życie, a nawet niszczenie naszej własności przekroczyło już jakiekolwiek granice.
Mieszkanie z rodzicami po sąsiedzku – czy istnieje przepis na dobrą koegzystencję?
Według Szymona podcięcie żywopłotu przez ojca zadziałało jak przelanie czary goryczy. Nic dziwnego, w końcu takie działanie jest nie tylko niestosowne, ale wręcz niezgodne z prawem. Co innego podcinanie gałęzi wychodzących na działkę (za zgodą właściciela drzewa), a co innego samowolne cięcie drzewa sąsiada na jego działce.
Z drugiej strony, prawdopodobnie w relacjach Szymona z rodzicami zadziałał brak komunikacji oraz jasnego wytyczenia granic prywatności. Kiedy rodzice pomagali i wyręczali rodzinę w opiece i domowych obowiązkach, wówczas ich zachowanie było tolerowane. Jednak w sytuacji, gdy ta pomoc nie była już tak potrzebna, zaangażowanie rodziców zaczęło być odczytywane jako wścibskość oraz przekraczanie granic. W takich sytuacjach ważna jest szczerość oraz dobra komunikacja, a w sytuacjach konfliktowych, być może przyda się mediator.