Katastrofa na rynku fotowoltaiki w Hiszpanii. Polska podąża tą samą drogą

Hiszpania miała być słonecznym rajem dla fotowoltaiki, a tymczasem tonie w kryzysie – firmy masowo wyprzedają farmy słoneczne, ceny energii spadają na łeb na szyję, a inwestorzy uciekają, gdzie pieprz rośnie. Co poszło nie tak? I co ważniejsze – czy Polska może wpaść w tę samą pułapkę? W tym artykule pokazuję, dlaczego hiszpański rynek się załamał i sprawdzam, czy nas też czeka bolesne zderzenie z rzeczywistością.
Z tego artykułu dowiesz się:
Boom na fotowoltaikę, który wymknął się spod kontroli
Jeszcze kilka lat temu hiszpański rynek fotowoltaiki był pokazywany jako wzór do naśladowania. Inwestorzy z całego świata rzucili się na projekty solarne jak na świeże bułeczki. Słoneczny klimat, ambitne cele klimatyczne i otwarty rynek sprawiły, że Hiszpania stała się „europejskim Teksasem” energii odnawialnej. Do 2024 roku udało się tam zgromadzić ponad 50 gigawatów projektów PV – od wstępnych koncepcji po działające elektrownie. Wydawało się, że niebo jest granicą.
Ale właśnie wtedy bańka zaczęła pękać. Rynek dosłownie się przegrzał. Tysiące projektów pojawiły się jednocześnie, bez wystarczającej infrastruktury do ich przyjęcia i bez realnej oceny popytu na energię. Zabrakło koordynacji, a kluczowe mechanizmy – jak magazynowanie energii czy stabilne wsparcie finansowe – nie nadążały za tempem inwestycji. W efekcie zaczęły się masowe wyprzedaże. Projekty, które jeszcze niedawno wyceniano na 200 tysięcy euro za megawat, teraz schodzą po 80 tysięcy – jak na wyprzedaży po sezonie.
Dla porównania – w Polsce również obserwujemy fotowoltaiczny boom, szczególnie wśród prosumentów indywidualnych. Montujemy panele na potęgę, zachęceni dopłatami, modą na ekologię i perspektywą oszczędności. Ale czy przypadkiem nie kopiujemy hiszpańskiego scenariusza? Czy nasze tempo nie jest zbyt szybkie jak na możliwości sieci i rynku? To pytania, które warto sobie zadać, zanim będzie za późno.
Energetyczna pułapka południa Europy
Hiszpański kryzys nie wziął się znikąd. Kluczowym problemem okazał się tzw. „factor de apuntamiento”, czyli zjawisko, w którym prawie cała energia z fotowoltaiki trafia do sieci w tych samych godzinach – wtedy, gdy słońce świeci najmocniej. Brzmi dobrze? Niestety, nie w praktyce. Gdy każdy producent dostarcza energię o tej samej porze, powstaje nadpodaż, a ceny na rynku hurtowym lecą w dół. I to dosłownie – w kwietniu 2024 roku cena energii słonecznej w Hiszpanii sięgnęła historycznego minimum: 5,50 euro za megawatogodzinę. Dla porównania, średnia cena całego rynku wynosiła wtedy 63 euro/MWh.
Taka sytuacja sprawia, że inwestowanie w farmy słoneczne przestaje się opłacać. Nawet działające instalacje mają problem z pokryciem kosztów operacyjnych, nie mówiąc już o zwrocie z inwestycji. A problem jest szerszy: hiszpański popyt na energię praktycznie się nie zmienia od 20 lat, a systemy magazynowania energii prawie nie istnieją. Słońce świeci, ale nie ma gdzie tej energii przechować ani jak jej sprzedać z zyskiem.
W Polsce na razie nie obserwujemy aż tak drastycznych spadków cen, ale symptomy są niepokojąco podobne. W słoneczne dni coraz częściej zdarza się, że ceny energii rozliczane w systemie godzinowym spadają do bardzo niskich poziomów. Magazyny energii? To wciąż temat raczej „na później” niż realna część systemu. A jeśli dodamy do tego przeciążone lokalne sieci i powolne tempo rozwoju infrastruktury, może się okazać, że pod względem ryzyka wcale nie jesteśmy tak daleko od Hiszpanii, jak byśmy chcieli.
Wyprzedaż aktywów i odwroty gigantów
Kiedy rynek przestaje przynosić zyski, wielcy gracze nie zastanawiają się długo – wycofują się i tną straty. Tak właśnie dzieje się dziś w Hiszpanii. Firmy, które jeszcze niedawno budowały tam farmy fotowoltaiczne na potęgę, teraz masowo wyprzedają swoje aktywa. W 2024 roku Endesa sprzedała niemal połowę udziałów w spółce PV firmie Masdar z Abu Zabi za ponad 800 milionów euro. Repsol odciął 49% portfela OZE o mocy 400 MW na rzecz brytyjskiego Schroders Greencoat. Iberdrola, Shell, EDPR, a nawet mniejsze spółki jak Greenalia – wszyscy wystawili na sprzedaż swoje projekty, często w pakietach obejmujących setki megawatów.
To nie są pojedyncze transakcje – to fala. Eksperci mówią wręcz o "ucieczce z rynku", a inwestorzy szukają wyjścia, zanim ich udziały stracą jeszcze bardziej na wartości. Skala wyprzedaży przypomina sytuacje kryzysowe znane z innych branż: kiedy wszyscy chcą sprzedać, ceny lecą w dół, a rynek traci stabilność.
W Polsce takich wyprzedaży jeszcze nie ma, ale warto spojrzeć na to, co dzieje się z nastrojami inwestorów. Spadająca opłacalność instalacji, niższe stawki w systemie net-billingu, dłuższe okresy zwrotu z inwestycji – to wszystko sprawia, że coraz więcej osób zastanawia się, czy fotowoltaika to wciąż pewny interes. Wielu deweloperów wstrzymuje nowe projekty lub ostrożnie podchodzi do ich rozbudowy. Jeśli nie zmienimy kursu, Polska może znaleźć się w podobnym punkcie, w którym dziś jest Hiszpania – z przegrzanym rynkiem i inwestorami, którzy szukają wyjścia awaryjnego.
Polski rynek – odporność czy ślepa wiara?
W Polsce fotowoltaika wciąż cieszy się ogromną popularnością, szczególnie wśród prosumentów indywidualnych. Programy takie jak „Mój Prąd”, ulgi podatkowe czy lokalne dotacje skutecznie napędzały rynek przez ostatnie lata. W efekcie przybywa instalacji na dachach domów, firm i gospodarstw rolnych. Panuje przekonanie, że panele zawsze się opłacają – bo „prąd za darmo” brzmi jak marzenie. Ale czy na pewno wszystko zmierza w dobrą stronę?
Coraz więcej ekspertów zwraca uwagę, że nasz rynek zaczyna pokazywać pierwsze oznaki przegrzania. System net-billingu, który zastąpił wcześniejsze korzystne rozliczenia prosumenckie, sprawia, że sprzedawanie nadwyżek energii przestaje być opłacalne – zwłaszcza w miesiącach letnich, kiedy fotowoltaika generuje najwięcej. Pojawiają się też problemy z przyłączaniem nowych instalacji do sieci – transformatorom i liniom przesyłowym brakuje mocy, by odebrać energię od tysięcy mikroinstalacji.
Co gorsza, podobnie jak w Hiszpanii, wciąż nie rozwiązaliśmy problemu magazynowania energii. Magazyny są drogie, rzadko dotowane i traktowane raczej jako gadżet niż element systemowy. To oznacza, że w słoneczne dni energia może być marnowana, a w szczytach wieczornych i tak musimy korzystać z tradycyjnych źródeł. Polska energetyka w dużej mierze opiera się nadal na węglu i gazie – a bez realnej modernizacji sieci i magazynów, fotowoltaika nie będzie mogła w pełni rozwinąć skrzydeł.
W efekcie, chociaż tempo wzrostu PV w Polsce robi wrażenie, to jego fundamenty są coraz bardziej kruche. Jeśli nie zaczniemy myśleć systemowo i z wyprzedzeniem, możemy obudzić się za kilka lat z tym samym bólem głowy, z jakim dziś zmaga się Hiszpania.
Jak uniknąć hiszpańskiego scenariusza?
Hiszpania pokazała, jak nie rozwijać fotowoltaiki – bez planu, bez koordynacji i bez zabezpieczeń. Dla Polski to cenna lekcja, z której wciąż możemy wyciągnąć wnioski. Przede wszystkim potrzebujemy realnej strategii magazynowania energii. Dopóki energia z fotowoltaiki nie będzie mogła być przechowywana i wykorzystywana wtedy, gdy jest najbardziej potrzebna, ryzykujemy powtórkę z hiszpańskiego chaosu. Potrzebne są dotacje i zachęty, które uczynią magazyny standardem, a nie luksusem.
Kolejnym krokiem jest modernizacja sieci przesyłowych – lokalnych i ogólnokrajowych. Bez inwestycji w infrastrukturę energetyczną kolejne instalacje PV tylko pogłębią problemy z przeciążeniami i wyłączeniami. Niezbędne jest również wprowadzenie systemu dynamicznego bilansowania i elastycznego zarządzania popytem, np. poprzez taryfy czasowe i inteligentne liczniki. Tego typu rozwiązania już funkcjonują w bardziej rozwiniętych energetycznie krajach i pozwalają lepiej integrować OZE z resztą systemu.
Trzeba też zmienić sposób myślenia o fotowoltaice. To nie tylko „panele na dachu i niższe rachunki”, ale element większej układanki energetycznej. Rozwój PV musi iść w parze z magazynami, pompami ciepła, efektywnością energetyczną i cyfryzacją systemu. Potrzebujemy edukacji, lepszych regulacji i wsparcia dla świadomych inwestorów, a nie tylko szybkich instalacji pod dotację.
Jeśli nie chcemy za kilka lat masowo wystawiać farm na sprzedaż i tłumaczyć się z błędów popełnionych „w dobrej wierze”, to właśnie teraz jest moment, by działać. Hiszpania jest ostrzeżeniem – a nie gotowym scenariuszem. Wszystko zależy od tego, czy będziemy potrafili mądrze zaplanować przyszłość naszej zielonej energii.