Nie płaci rachunków i nie tęskni za cywilizacją. Jak wygląda życie w pełni po swojemu?

Wyobraźmy sobie taką scenę: w małej miejscowości, tuż obok ściany lasu, stoi niewielki dom, oddalony od miejskiego zgiełku najbardziej, jak to tylko możliwe. Pomiędzy jego ścianami nikt nie przejmuje się rachunkami za prąd, które mogą przyprawić o ból głowy. Tam właśnie mieszka Kuba — bohater tego artykułu. Jego życie może nie jest aż tak spokojne, ale jedno się zgadza — całkowicie odciął się od sieci. Jak mu się to udało? Czy było warto?
- Nie zawsze marzył o takim życiu
- Jak wyglądała droga do niezależności?
- Jak wygląda codzienność z własnym prądem?
- Czy było warto?
- Społeczność off-grid
Nie zawsze marzył o takim życiu
Postawmy sprawę jasno — Kuba nie zawsze marzył o takim życiu. Jeszcze kilka lat temu można go było spotkać w Krakowie, gdzie na Starym Mieście mieszkał w kamienicy, a rachunki za prąd regularnie sprawiały, że chwytał się za głowę. Tak wygląda życie — mówił sobie i nic nie zmieniał w swojej codzienności. Daleki kolega, bardziej znajomy znajomego, niż samego Kuby, zaprosił kilka osób do siebie w Bieszczady. Kuba nie był pewny, ale w końcu pojechał. Potrzebował odpoczynku od pracy i miejskiego zgiełku.
To był moment, w którym zrozumiałem, że to wcale nie musi wyglądać tak, jak dotychczas — wspomina moment, w którym gospodarz zaprezentował im swój dom w pełni zasilany panelami fotowoltaicznymi off-grid. Wtedy coś kliknęło, coś zaczęło się zmieniać.

Jak wyglądała droga do niezależności?
Zainspirowany wyjazdem zaczął interesować się tematem fotowoltaiki off-grid, szukać informacji i wskazówek. Szybko okazało się, że jest ich całkiem sporo w internecie. Oglądał filmy, na forach internetowych czytał wpisy osób, które już tak żyją i mogą podzielić się doświadczeniem. Im bliżej był decyzji, tym bardziej profesjonalnie do tego podchodził — kilkukrotnie przeprowadził rozmowę z ekspertem.
Na początku myślałem, że po prostu kupię panele fotowoltaiczne i to załatwi sprawę — wyznaje z uśmiechem na ustach, jakby wyśmiewał swoją ówczesną naiwność. System off-grid to, oprócz paneli, regulator ładowania i odpowiedni falownik nazywany wyspowym, który w przeciwieństwie do klasycznego nie odsyła nadwyżek prądu do sieci — przecież nie jest do niej podłączony. Najważniejszym elementem jest jednak akumulator, bo bez magazynowania energii nie ma mowy o działaniu systemu o każdej porze dnia i nocy.
Minął rok, a niepodjęta decyzja nie dawała mu spać. Ciągle myślał o tym, jak inaczej mogłoby wyglądać jego życie. W końcu to zrobił. Przeprowadził się na wieś. Zainwestował w system off-grid składający się z 15 paneli fotowoltaicznych o mocy 400 W każdy, akumulatorów litowo-jonowych o pojemności 15 kWh, falownik i regulator MPPT.
Cała instalacja kosztowała mnie ponad 60 tysięcy złotych i przyznaję, że wtedy się trochę zawahałem — opowiada. — A potem powiedziałem sobie, że nie przekonam się, póki nie spróbuję. Teraz jestem tu, gdzie jestem. Nie mam zamiaru wracać do sieci i miasta.

Jak wygląda codzienność z własnym prądem?
Kuba chętnie opowiedział, jak wygląda jego standardowy dzień z własnym prądem. Codziennie rano sprawdza poziom naładowania akumulatorów — po prostu zagląda do dedykowanej aplikacji na telefonie. Wy rano sprawdzacie pogodę, ja upewniam się, że mam prąd — śmieje się, ale widać, że jest zadowolony.
W słonecznie dni panele produkują nadmiar energii, Kuba nie zużywa jej całej, więc akumulatory mogą się ładować. W pochmurne dni trzeba zacisnąć pasa, jak określił to gospodarz. Wyłącza wtedy mniej potrzebne urządzenia i stara się być rozważny w używaniu energii.
Dom Kuby jest skromny, ale funkcjonalny. Jest tam wszystko, co potrzebne do życia na standardzie, do którego jesteśmy już przyzwyczajeni. Każde urządzenie działa na prąd z paneli. Czy zawsze się to sprawdza? Kilka razy musiałem ratować się agregatem na benzynę, ale to było w naprawdę pochmurnym, zimowym tygodniu — odpowiada Kuba. — Mogłem też lepiej rozplanować zużycie prądu, ale lekkie potknięcie nie oznacza przecież, że system nie działa. Wręcz przeciwnie, działa bardzo dobrze.
Panele czyści co kilka miesięcy, bo kurz, liście i zabrudzenia obniżają ich wydajność, a przecież liczy się każda ilość energii. Monitoruje też akumulatory, by nie dopuścić do ich głębokiego rozładowania. Sam naprawia drobne usterki i śmieje się, że stał się pół-elektrykiem.

Czy było warto?
Tak — odpowiada Kuba bez zawahania się. — Czuję, że mam kontrolę nad swoim życiem. Koszt początkowy serio był duży, ale żyję po swojemu, robię coś dobrego dla siebie i ekologii, nie musiałem niczego zgłaszać. Mimo wszystko… nie obyło się bez wyrzeczeń.
Życie off-grid wymaga planowania, którego Kuba musiał się nauczyć. Jednym z przykładów obrazujących to, jak wygląda jego życie, jest fakt, że pranie robi tylko w słoneczne dni. Zależność od pogody może być irytująca, ale przyznał, że woli to, niż zależność od sieci i cen energii.

Społeczność off-grid
Kuba nie jest jedynym, który żyje off-grid, o czym chętnie opowiedział. Nawet nie wiecie, jak dużo osób na forach internetowych ma podobne zainteresowania i żyje w taki sam sposób — tłumaczy, włączając laptopa, żeby pokazać, co ma na myśli. — Jesteśmy trochę jak rodzina, wszyscy uczymy się od siebie i dzielimy wskazówkami. Tak naprawdę to trochę więcej niż tylko technologia. Powiedziałbym, że w pewnym momencie staje się to nawet sposobem myślenia: o wolności, o harmonii z otoczeniem i zgodzie z samym sobą.
Inspirują go też youtuberzy, którzy w swoich treściach tłumaczą, jak zoptymalizować system i jak żyć off-grid w polskim klimacie, ponieważ, wbrew pozorom, jest to jak najbardziej możliwe. Kuba wyznał nam, że myśli o tym, by w przyszłości rozbudować swój system o małą turbinę wiatrową, dzięki czemu czułby się pewnie nawet w zimie.