Rzucił dobrą pracę we Wrocławiu i kupił 100-letni, zrujnowany dom w Górach Izerskich

Czy warto sprzedać mieszkanie we Wrocławiu, by kupić przedwojenny dom w Górach Izerskich? Jacek Kreft, mówiący o sobie „wrocławski eks-korpo-szczur”, postanowił zaryzykować wszystko i zmienić swoje życie – na zawsze porzucić pracę w biurze i wielkie miasto, by zająć się remontem niemal stuletniego domu. Po trzech latach ciężkiej pracy mówi, że spełnił swoje marzenie, choć droga do pełni szczęścia była znacznie bardziej wyboista, niż zakładał. Dziś popija kawę na swoim ganku. Patrzy na góry i nie tęskni za Wrocławiem.
Z tego artykułu dowiesz się:
"Zadziała się magia"
Jacek pochodzi z Jeleniej Góry. Po maturze wyjechał do Wrocławia i tam już został. Odpowiadał mu wielkomiejski styl życia. Praca w korporacji – najpierw niemieckiej, potem skandynawskiej – odpowiadała mu znacznie mniej. Coraz częściej chciał wracać w góry, żeby, jak mówi „odetchnąć pełną piersią i obniżyć poziom kortyzolu”. Nie przyszło mu jednak do głowy, żeby wracać w rodzinne strony na stałe. Przecież życie we Wrocławiu było poukładane, bezpieczne.
Jeden weekendowy wypad zmienił wszystko. Tym razem Jacek zabrał do Jeleniej Góry kilkoro znajomych i pokazywał im okolice. Trafili aż pod Świeradów-Zdrój. I tam: „Zadziała się magia. Zauważyłem piętrowy ceglany dom, z charakterystycznym gankiem. Sypiący się płot, na którym ktoś zawiesił gliniane donice z kwiatami. Racjonalnie tego nie wytłumaczę, ale ten obrazek przywołał jakieś bardzo miłe wspomnienia. I było niesamowicie cicho”. Jedna z towarzyszących Jackowi koleżanek rzuciła pół żartem, pół serio: „A kup sobie, nikt cię w tym domu nie znajdzie i będziesz miał święty spokój”. Zaraz po powrocie do Wrocławia pobiegł do banku – słowa Doroty potraktował całkiem poważnie, zwłaszcza że dom był na sprzedaż i wcale nie za wygórowaną cenę. To był kwiecień. W czerwcu Jacek dostał klucze.
Na wsi, nad morzem czy w górach? Gdzie wybudować wymarzony dom?

Marzenie spełnione - i co dalej?
„Dom był zbudowany w 1937 roku. Wyobrażałem sobie, że w podobnym spędzał dzieciństwo mój dziadek. Byłem zachwycony, także wizją remontu. I tym, że mam dom z charakterem. Ładnie, pięknie, dopóki nie przyszedł pierwszy deszcz i nie odkryłem, że woda leje się nie tylko przez dach, ale też przez fundamenty” – wspomina Jacek.
Wkrótce okazało się, że instalacja elektryczna to plątanina kabli z lat 50., a część belek stropowych jest tak przegnita, że groziła zawaleniem. Do tego doszły problemy z dokumentacją – dom był wpisany do rejestru zabytków. „To oznaczało konieczność uzyskania zgody od konserwatora na wprowadzenie każdej większej zmiany. I to mogłem przewidzieć, a kompletnie mi uleciało. Pamiętam jeden moment, kiedy siedziałem na podłodze, patrzyłem na odpadający tynk i zastanawiałem się, czy nie popełniłem największego błędu w życiu”. Nie poddał się jednak.
„Początkowo zamierzałem zatrudnić ekipę remontową i w ciągu pół roku wprowadzić się do odnowionego domu. Przeliczyłem się”. Jacek zamieszkał u rodziców. Pracował zdalnie, a każdą wolną chwilę spędzał pod Świeradowem. „To był kurs z zakresu budownictwa, ale i szkoła życia. Lekcja pokory” – mówi.
Największym wyzwaniem okazało się osuszanie piwnic. Po paru tygodniach panowie zdecydowali się zwrócić do specjalistów. Odkopywanie fundamentów i zakładanie izolacji zajęło ponad dwa miesiące. Potem przyszła kolej na wymianę części belek stropowych – i tu potrzebni byli fachowcy. Wyzwań nie brakowało: trzeba było wymienić wszystkie instalacje, zerwać stare tynki, wzmocnić konstrukcję dachu. Jacek nauczył się murować, tynkować, układać płytki. Pomagali mu ojciec, stryj i narzeczony siostry. Stryj pomógł też finansowo.
Uciążliwa była współpraca z konserwatorem zabytków. „Czasem czekanie na jedną zgodę, na jakąś naprawdę podstawową pracę, trwało miesiącami”.
Życie w zabytku - czy warto?
Po półtora roku Jacek mógł zamieszkać w swoim domu. W międzyczasie zdążył się zaręczyć. Kolejnych siedemnaście miesięcy później był już żonaty, a remont można było uznać za skończony. „Udało mi się zachować drewniane schody, stare drzwi i część pieców kaflowych. Ale nie cofnąłem się w czasie. Mamy szybki internet światłowodowy, fajną, funkcjonalną kuchnię i sprytne rozwiązanie zwane hybrydowym systemem ogrzewania, łączącym pompę ciepła z kominkiem”.
Życie w starym domu ma urok, ale są i wyzwania. Największe to koszty ogrzewania stuletnich murów zimą. Za to latem grube ściany świetnie chronią przed upałem. „Dom ma swój rytm, musiałem go poznać i nauczyć żyć w zgodzie z tym rytmem. Trzeba wiedzieć, które okna warto uszczelnić przed zimą, kiedy trzeba sprawdzić rynny i tak dalej”.
Jacek nie żałuje. W swoim domu rozpoczął najszczęśliwszy etap życia. Remont kosztował sporo: czasu, energii i pieniędzy. Początkowy budżet 400 tysięcy złotych wzrósł do prawie 700 tysięcy. „Wartość domu znacznie przewyższa nakłady, mógłbym dom sprzedać i zapomnieć o spłacaniu rat. Ale nigdy tego nie zrobię” deklaruje Jacek, a żona Dorota – ta sam, która półżartem zasugerowała kupno domu – popiera jego decyzję.
Stary dom można zmienić w perłę. Istotne jest sprawdzenie stanu technicznego budynku przed zakupem, oszacowanie kosztów renowacji oraz poznanie lokalne przepisów budowlanych i ewentualnych ograniczeń narzucanych przez konserwatora. Nie będzie lekko, ale potem – może być cudownie.
Ile kosztuje remont starego domu?