Zabrakło mi pieniędzy, więc chciałam sobie dorobić. Niechcący zarobiłam ponad 2000 zł

Pod koniec miesiąca zaczęło mi brakować pieniędzy na życie, więc postanowiłam zrobić coś banalnego – przejrzeć mieszkanie i sprzedać to, co od dawna tylko zajmowało miejsce. Nie spodziewałam się aż takiego zaangażowania, a bynajmniej nie wystawiałam markowych płaszczy ani sukienek. Ot, zwykłe przedmioty, niektóre nawet uszkodzone i z wadami. Gwarantuję, że ta historia zainspiruje cię do przyjrzenia się swoim szafom i zakamarkom mieszkania.
- Zaczęło się od „do pierwszego jeszcze tydzień”
- Po pierwszym sukcesie efekt domina
- Kto kupi zalany komputer? A jednak!
- Najdziwniejsze rzeczy, które sprzedałam
Zaczęło się od „do pierwszego jeszcze tydzień”
Nadszedł w moim życiu moment, który zna większość z nas - rachunki już zapłacone, lista zakupów wciąż długa, a konto robi się podejrzanie lekkie. „Dobra, muszę sobie dorobić” – pomyślałam, ale bez wielkich planów i bez tej całej przedsiębiorczej otoczki. Po prostu potrzebowałam szybkiego zastrzyku gotówki. Nigdy niczego nie sprzedawałam, nie posiadam też zbyt wielu rzeczy, ale umówmy się, zawsze znajdzie się coś, czego nie potrzebujemy, a zalega w mieszkaniu.
Prawda jest taka, że każdy ma w domu coś, czego nie używa i nie potrzebuje, tylko… "szkoda wyrzucić", "jeszcze się przyda", "zaraz będę tego używać", itp. itd., a rzeczy jak leżały, tak leżą. Potrafi to trwać latami.
Wzięłam telefon, zainstalowałam dwie najpopularniejsze aplikacje to sprzedaży używanych rzeczy i postanowiłam zrobić test. Wystawiłam parę rzeczy na próbę, chciałam sprawdzić, czy to w ogóle ma sens. Nie wiem, czy to "szczęście początkującego", czy co, ale na Vinted dwie książki i sukienka z sieciówki poszły w ciągu kilku minut. Może dałam im za niską cenę? Ale nie to było najważniejsze, ważne było to, że zyskałam motywację do dalszej sprzedaży.
Po pierwszym sukcesie efekt domina
Na start poszły ubrania. Te, które zalegały w szafie jak wyrzut sumienia: „za małe”, „za duże”, „kupiłam w przypływie chwili”, „założę na specjalną okazję”, czyli najprawdopodobniej nigdy. Nie było tego dużo, ale średnio sprzedawałam rzecz za kilkadziesiąt złotych. Na tapet wzięłam też buty. Jedne dosłownie czekały na wyrzucenie (były wytarte w środku, ale nadawały się do chodzenia i wyglądały dobrze) i co? Sprzedałam je za 25 zł. Jak to mówi mój tata, „od złotówki do stówki”.
Wystawiłam też mnóstwo książek i to bynajmniej nie białych kruków. Niektóre łączyłam w zestawy. Nie będę ukrywać, że sprzedawało się wszystko jak leci, ale dziennie nadawałam po kilka, a nawet kilkanaście paczek. Przed wystawieniem książki warto sprawdzić, po ile sprzedają ją inni – tym sposobem okazało się, że publikacja o odchudzaniu osiągała ceny nawet powyżej 100 zł, czego kompletnie bym się nie spodziewała po tak niepozornej okładce. Ostatecznie poszła za 80 zł. Podobnie książka „Sekret” okazała się w tamtym momencie pożądaną pozycją.
Ogromnym zainteresowaniem cieszyły się także puzzle. Im więcej elementów, tym drożej. Lubię je układać, więc miałam sporo zestawów – raz ułożonych, kompletnych. Po co miały zalegać na szczycie szafy? Sprzedałam wszystkie co do jednego, a pudełek było około 15. Podobnie gry planszowe, które już mi się znudziły albo były używane od święta – sprzedały się wszystkie.

Kto kupi zalany komputer? A jednak!
Gdy ubrania, puzzle i książki poszły w miarę gładko, pomyślałam „dobra, idziemy dalej”. Na OLX sprzedaje się dosłownie wszystko, więc dlaczego nie spróbować? Postanowiłam tam wystawić te rzeczy, których nie można sprzedawać na Vinted, czyli używane kosmetyki (głównie perfumy i nietrafione prezenty) oraz… sprzęt. Od miesięcy leżał u mnie zalany komputer, którego naprawa nie była opłacalna. Jak się okazała, dla mnie, bo sprzedał się za kilkaset złotych. Podobnie sprawnie sprzedałam niedziałające słuchawki bezprzewodowe – pamiętam, że za 80 zł (niedziałająca już bateria) – oraz żelazko, które dostałam dawno temu do testów w starej pracy. Było ogromne i nieporęczne, więc zalegało latami w szafie. Ostatecznie sprzedałam je za 500 zł.
Cały proces dawał mi ogromną satysfakcję nie tylko ze względu na zarabiane i sukcesywnie przelewane na konto pieniądze, ale także z uwagi na świadomość, że ktoś moim rzeczom da drugie życie. I tak, ktoś mógłby się oburzyć, że tak naprawdę nie zarobiłam tych pieniędzy, tylko odzyskałam część z kiedyś poniesionych kosztów. Ok, nie będę się kłócić. Jednak w sytuacji gorszego momentu finansowego te pieniądze były ratunkiem dla domowego budżetu i gotowym zastrzykiem gotówki, a temu nie da się zaprzeczyć.
Najdziwniejsze rzeczy, które sprzedałam
Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy w ogóle warto wystawiać „cokolwiek”, jeśli nie ma się nic naprawdę wartościowego, to przypominam, że sprzedałam buty, które miały wylądować w koszu. Do innych ciekawostek można zaliczyć świeczkę – tak, po prostu zwykłą świeczkę za kilka złotych. Sprzedałam też otwarte opakowanie tea lightów, prawie pusty flakon perfum i wycofaną dawno ze sprzedaży mgiełkę do ciała.
Najdziwniejszą transakcją była dla mnie sprzedaż bierek za 2 zł – tak, ktoś nie skorzystał z opcji połączenia kilku rzeczy w zestaw, a jedynie kupił same bierki za 2 zł, gdzie koszty dostawy znacznie przewyższały ich cenę. To jedynie pokazuje, że sprzedać można naprawdę niemal wszystko.
Wystarczy się rozejrzeć, poświęcić trochę czasu i zainwestować w materiały do pakowania. Chociaż dobrą opcją jest także wersja opakowań zero waste – kartony można wyjąć z suchego pojemnika na papier w wiacie śmietnikowej. Świetnie sprawdzi się także szary papier, na przykład z toreb zakupowych – idealny do pakowania książek, gier i puzzli, czyli wymiarowych przedmiotów. Kiedy skończyły mi się zapasy, zamówiłam w końcu duże koperty z folią bąbelkową – można w nie bezpiecznie zapakować niemal wszystko.
Sumarycznie zarobiłam na obu platformach nieco ponad 2000 zł w niespełna dwa miesiące. To bardzo dobry zarobek, który pomógł podratować budżet.