„Zrobimy z tego przygodę” – tak zaczęła się remontowa przygoda tej rodziny

Gdy ekipa remontowa oznajmiła Stefańskim, że remont potrwa około dwa miesiące, a może nawet i trzy, Monika się załamała, ośmioletnia Pola nie wiedziała, co myśleć, ale Paweł – mąż i ojciec – wiedział. Powiedział swoim dziewczynom: „Zrobimy z tego przygodę”.
- Jak zamienić remont w wyprawę survivalową, w której wszyscy chcą uczestniczyć
- Gdy ściana, która i tak idzie pod tapetę, staje się płótnem artystycznym
- Pizza na śniadanie, inne szaleństwa i tęsknota za marchewką
Jak zamienić remont w wyprawę survivalową, w której wszyscy chcą uczestniczyć
Pierwszy tydzień remontu przyniósł odkrycie, jakiego rodzice się nie spodziewali: dzieci uwielbiają rzeczy, które dorośli uznają za problemy. Brak mebli? Świetna okazja do zbudowania fortu z kartonów. Zamknięta sypialnia? Czas na biwak w salonie.
„Paweł powiedział Poli, że będziemy jak eksploratorzy w dżungli” – wspomina Monika. „I że musimy zbudować obóz bazowy”.
Obóz powstał z pudeł, koców i wszystkich poduszek, jakie miała. Przez kilka tygodni wszyscy troje spali tam – nie z konieczności, ale dlatego, że Pola nalegała. Nie była szczególnie zachwycona, gdy nocowanie w bazie dobiegło końca.
Rodzice szybko nauczyli się zasady: jeśli coś można przedstawić jako wyzwanie, dziecko przestaje narzekać i zaczyna uczestniczyć. Śniadanie na materacu na podłodze? To „piknik śniadaniowy”. Brak prądu? „Jemy przy świecach lub z latarką, jak prawdziwi odkrywcy”.
„Najważniejsze było nie mówić przy niej ‘problem’ ani ‘niestety’” – przyznaje Monika.
Ale nawet najlepsze podejście ma swoje granice. Gdy po miesiącu prac okazało się, że przez dwa dni nie będą mieli dostępu do łazienki – w ogóle – rodzice skapitulowali. Hotel był koniecznością. Dla Poli stał się nagrodą.
„Basen, śniadanie w bufecie, Netflix w pokoju. Mogłaby stamtąd nie wracać” – mówi Paweł.
Gdy ściana, która i tak idzie pod tapetę, staje się płótnem artystycznym
Pod koniec listopada ekipa remontowa skończyła większość prac w pokoju Poli. Na wymarzoną tapetę w jaskółki czekała gładka biała ściana.
Pola dała rodzicom kredki i po chwili wszyscy rysowali po ścianie, zapisywali remontowe wspomnienia, datę, życzenia. „To było dziwne uczucie” – przyznaje Monika. „Przez całe życie uczysz dziecko, że po ścianach się nie bazgrze. A tu nagle zachęcasz, żeby bazgrała. I fajnie”.
Pola narysowała tam również ekipę remontową – pięć patyczkowych ludzików z narzędziami. Szef ekipy zrobił pamiątkowe zdjęcia.
Dwa dni później ściana zniknęła pod tapetą z jaskółkami. Ale rodzice zdążyli wszystko sfotografować. „To nasza pamiątka” – mówi Paweł. Jeśli kiedyś tapetę zedrą, odnajdą dawne rysunki i zapiski. Na pewno będzie to miłe.
Pizza na śniadanie, inne szaleństwa i tęsknota za marchewką
Przygotowywanie posiłków okazało się sporym wyzwaniem. Przez sześć tygodni kuchnia była niedostępna – najpierw wymieniali instalacje, potem kładziono płytki, potem czekano na meble, a wreszcie je montowano. Mikrofalówka stała w przedpokoju, czajnik w łazience, lodówka w salonie.
„Pierwsze dwa tygodnie jedliśmy dania podgrzewane w mikrofali” – wspomina Monika – „Potem próbowałam gotować na kuchence elektrycznej, ale albo trafiłam na felerny egzemplarz, albo to naprawdę wymaga ogromnej cierpliwości”.
Rodzina przestawiła się na jedzenie na wynos. Nie od święta, nie w weekendy. Pizza w poniedziałek. Sushi we wtorek. Chińskie w środę. Kebab w czwartek. W piątek rodzice wybierali restaurację z dostawą na zasadzie „gdziekolwiek, byle nie to, co wczoraj”.
„Poli odpowiadało to przez pierwszy tydzień, może dziesięć dni” – słyszymy od Pawła – „Potem zaczęła trochę marudzić, tęskniła za gotowaniem z mamą, za swoimi ulubionymi daniami, za sernikiem Moniki”.
Monika zaczęła wtedy szukać innych rozwiązań. Przyznała, że jedzenie na wynos to obciążenie zarówno dla domowego budżety, jak i dla żołądków. Wtedy odkryła ryżowar. Kupiła, przetestowała i korzysta do dziś, choć jest już rok po remoncie.
Gdy w końcu kuchnia została oddana do użytku, rodzice zrobili wielkie „otwarcie”. Pola przecięła wstęgę z papieru toaletowego. Pierwszy posiłek przywieźli dziadkowie, na co dzień mieszkający w Zielonej Górze.
Monika i Paweł byli nieco zmęczeni remontem. Hałasem. Chaosem. Prowizorką. Ciągłą obecnością ekipy – choć trafili na sympatycznych fachowców. Za to Pola ma prawie same dobre wspomnienia. „Powiedziała, że fajnie było i czeka na następny remont” – śmieje się Monika. Sama ma nadzieję, że przez wiele lat żaden remont nie będzie konieczny.
