W mieszkaniu została żona i dziecko. Mąż wpadł, bo przewoził migrantów

„Nie uregulowali czynszu za ostatni miesiąc i nie poinformowali nas o wyprowadzce. O ich odejściu dowiedzieliśmy się od sąsiadów. Zablokowali swoje numery telefonów, nie oddali kluczy, a także zniszczyli ściany, muszlę klozetową oraz wannę. (…) Ukradli drewniany regał na książki z Ikei, zestaw do ćwiczeń z hantlami należący do męża oraz solidny stół, który później, jak się dowiedzieliśmy, wystawili na znanym poratalu aukcyjnym. Nasuwa się pytanie, czy prawo, które bezwzględnie chroni lokatorów, jest rzeczywiście sprawiedliwe wobec wynajmujących?” — pisze w liście do redakcji czytelniczka Onet.pl.
- Stereotypy o właścicielach mieszkań a rzeczywistość
- Problemy z kolejnymi najemcami: rodzina z czwórką dzieci
- Trudne historie najemców: od referencji do problemów
- Lokator kontra właściciel: gdy mieszkanie staje się pułapką
- Czy prawo naprawdę chroni tylko lokatorów?
Stereotypy o właścicielach mieszkań a rzeczywistość
Obraz bezdusznych właścicieli mieszkań, którzy czerpią zyski kosztem biednych lokatorów, nie zawsze oddaje prawdę. Przez długi czas mieszkaliśmy w niewielkim, trzypokojowym mieszkaniu. Kiedy kupiliśmy większe, mąż postanowił nie sprzedawać tego mniejszego, lecz zachować je dla dzieci na przyszłość, a na razie wynająć. Nie zależało nam na dużych zarobkach, dlatego proponowaliśmy cenę niższą od rynkowej.
Pierwszymi najemcami była para — Grzesiek i Agnieszka. Dopóki byli razem, płacili regularnie. Po rozstaniu Agnieszka wyprowadziła się, nie regulując czynszu, a Grzesiek, który został w mieszkaniu, również przestał płacić. Gdy przypominałam mu o zaległościach, kazał kontaktować się z szefem, który miał mu jeszcze nie wypłacić pensji. Mimo braku pieniędzy, kupił nowoczesny telewizor z dużym ekranem, który zasłaniał niemal całą ścianę. Okazało się, że sfinansował go chwilówką. Kiedy w końcu zgodził się wyprowadzić, pozostawił po sobie bałagan, starą pizzę w piekarniku oraz komornika, który odwiedzał nasz adres jeszcze przez ponad rok.
Problemy z kolejnymi najemcami: rodzina z czwórką dzieci
Kolejni najemcy to rodzina z czworgiem dzieci — Norbert i Monika. Choć płacili regularnie, zdarzały się między nimi awantury, na które skarżyli się sąsiedzi. Norbert bywał agresywny, podnosił głos na dzieci. Nie uregulowali opłaty za ostatni miesiąc i nie poinformowali nas o wyprowadzce. O ich odejściu dowiedzieliśmy się od sąsiadów. Zablokowali telefony, nie oddali kluczy i zniszczyli mieszkanie — powybijali dziury w ścianach, muszli klozetowej i wannie. Nie wiadomo jak, prawdopodobnie przy pomocy kilofa.
Ukradli też drewniany regał na książki z Ikei, zestaw do ćwiczeń z hantlami należący do męża oraz solidny stół, który później wystawili na Allegro. Zanim zdążyliśmy wymienić zamki, Norbert zostawił pod drzwiami zniszczoną szafkę z szufladami, której najwyraźniej już nie potrzebował. Koszt remontu wyniósł około 10 tysięcy złotych.

Trudne historie najemców: od referencji do problemów
Salmanowi nie wynajęlibyśmy mieszkania, gdyby nie miał referencji z agencji nieruchomości. Mieliśmy jednak wątpliwości, zwłaszcza po poprzednich doświadczeniach. Azer nie mówił po polsku, a jedynie po rosyjsku i łamaną angielszczyzną. Pojawiały się drobne nieporozumienia językowe, lecz starał się płacić na czas i był uprzejmy. Gdy zaczął zalegać z czynszem, próbowaliśmy się z nim kontaktować, jednak bez skutku — miał wyłączony telefon. Wiedzieliśmy, że planuje krótki wyjazd do pracy w Niemczech, ale nie mieliśmy pojęcia, czym się tam zajmie. Po pewnym czasie zadzwonił z innego numeru, informując nas, że trafił do obozu dla uchodźców w Białymstoku, ponieważ przewoził nielegalnych imigrantów z Białorusi do Niemiec. W mieszkaniu zostawił żonę i syna bez środków do życia. Kontaktował się z nami tylko po to, byśmy zwrócili kaucję, aby mogła wrócić z dzieckiem na Ukrainę.
Dominika wydawała się dobrą najemczynią — miła, pracująca, samotna matka z dziećmi. Przez pół roku płaciła regularnie i nasze relacje były poprawne. Potem jednak zachorowała, przestała płacić, odbierać telefony i odpowiadać na SMS-y. Najczęściej nie wpuszczała nas do mieszkania. Gdy w końcu otworzyła drzwi, tłumaczyła brak pieniędzy na czynsz, mówiąc, że nie pracuje. Doradziłam zwrócenie się do MOPSu, ale odpowiedziała, że ma za wysoki dochód, by otrzymać pomoc społeczną. Skoro miała "za wysoki dochód", poprosiłam, aby zapłaciła albo opuściła mieszkanie, szczególnie że mąż stracił pracę i nie mogliśmy utrzymywać dwóch mieszkań. Powiedziała, że nie ma pieniędzy, nie ma gdzie się podziać ani nikogo, kto mógłby jej pomóc.
Zaznaczyła też, że jest sezon grzewczy, więc nie można jej wyrzucić. Wysłałam wypowiedzenie, ale go nie odebrała. Później zaczęła zwodzić nas obietnicami „zapłacę jutro”. Gdy zwróciłam jej uwagę na kłamstwo, tłumaczyła, że jest przedsiębiorcą (pracuje jako taksówkarz) i nie potrafi przewidzieć, kiedy będzie miała pieniądze. Dominika zniszczyła ściany, paliła w mieszkaniu papierosy bez wietrzenia i, choć nie było o tym mowy w umowie, przyjęła do mieszkania podejrzanego mężczyznę oraz zwierzęta. W końcu sprowadziła też niepełnosprawną i niesamodzielną matkę, która często była pozostawiona sama. Kiedyś starsza pani, zdezorientowana i kulejąca, otworzyła nam drzwi, przepraszając za córkę. Innym razem nie mogła ich otworzyć, bo Dominika zamknęła ją sama na kilka dni, zatrzaskując drzwi na zewnątrz.
Lokator kontra właściciel: gdy mieszkanie staje się pułapką
Zdecydowaliśmy się sprzedać mieszkanie. Początkowo lokatorka współpracowała z agentem nieruchomości i wpuszczała zainteresowanych do środka. Problemy zaczęły się, gdy chcieliśmy umówić termin wizyty rzeczoznawcy — Dominika przestała odpowiadać i unikała kontaktu. Zabraliśmy więc klucze i poszliśmy na miejsce w czwórkę: ja, mąż, agent oraz rzeczoznawca. Po kilku nieudanych próbach dzwonienia i pukania, zapowiedziałam, że wchodzę. Zastałam Dominikę śpiącą. Obudzona, zaczęła krzyczeć, grozić policją i kazała się wynosić. Oświadczyła też, że nie zamierza już niczego płacić, bo nie mieliśmy prawa wejść do mieszkania.
Dominika zna doskonale swoje prawa i umiejętnie je wykorzystuje. Od trzech miesięcy nie płaci czynszu, ale nie zamierza ani uregulować należności, ani się wyprowadzić. Znaleźliśmy się w pułapce — nie można sprzedać mieszkania z lokatorem, a ona odmawia opuszczenia lokalu. Grozi nam kara za zerwanie umowy sprzedaży i utrata znacznej kwoty. Jak się okazało, nie jesteśmy jedynymi poszkodowanymi. Dominika prowadzi też działalność zawodową, która nosi znamiona oszustwa — oferuje usługi remontowe, pobiera zaliczkę, po czym nie wykonuje zlecenia lub robi je niedbale, obarczając winą podwykonawcę. Następnie urywa kontakt i znika bez śladu.
Czy prawo naprawdę chroni tylko lokatorów?
Mąż udał się po pomoc prawną, ale usłyszał jedynie, że nic nie da się zrobić — obecne przepisy zdecydowanie faworyzują lokatorów. Choć teoretycznie można złożyć pozew o eksmisję, w praktyce oznacza to wieloletnie oczekiwanie na decyzję sądu. A i tak — z uwagi na obecność dzieci i niepełnosprawnej matki — nie będzie możliwe wykonanie eksmisji. Dominika nie posiada konta bankowego, więc nie sposób odzyskać należnych pieniędzy, a nie ma wątpliwości, że zalega z opłatami również wobec innych. Zna system i umiejętnie z niego korzysta, wiedząc, że jesteśmy bezradni.
Pozostaje pytanie: czy prawo, które bezwzględnie chroni lokatorów, jest sprawiedliwe wobec właścicieli mieszkań? Czy rzeczywiście to Dominika — niepłacąca i okupująca lokal — jest ofiarą? A może to Monika z Norbertem, którzy nie tylko nie zapłacili, ale jeszcze zniszczyli i okradli mieszkanie?