Sąsiad obserwuje mnie kamerami 24/7. Mój ogród zamienił się w Big Brothera

Miał być ogród marzeń, poranna kawa na werandzie i poczucie wolności. Zamiast tego – nieustanny lęk, że ktoś nas podgląda. Gdy sąsiad zainstalował sześć kamer, z czego trzy skierował wprost na nasze podwórko, wiedzieliśmy, że prywatność właśnie się skończyła. A to dopiero początek. Historie innych mieszkańców osiedli pokazują, że życie w domku jednorodzinnym wcale nie musi być sielanką. Czasem przypomina odcinek z reality show – tyle że nikt nie ma ochoty w nim grać.
Z tego artykułu dowiesz się:
Kiedy prywatność znika za ogrodzeniem
Gosia i Tomek wprowadzili się do nowo wybudowanego domu w podwarszawskim Józefowie w 2019 roku. Wtedy wydawało im się, że spełnili marzenie – spokój, cisza, własna przestrzeń. Pandemia tylko utwierdziła ich w przekonaniu, że ucieczka z miasta była dobrą decyzją. Niestety, w 2021 roku na osiedlu doszło do serii włamań. Wtedy ich najbliższy sąsiad zareagował w sposób, który całkowicie zmienił ich poczucie bezpieczeństwa. „Nagle uznał, że potrzebuje aż sześciu kamer, żeby czuć się spokojnie. Trzy z nich są jednak wycelowane prosto w nasz ogród i werandę. Mamy wrażenie, że ktoś nas ciągle obserwuje” – opowiada Gosia.
Próby rozmów nie przyniosły żadnego rezultatu. „Twierdzi, że ma prawo chronić swoją posesję jak chce. Problem w tym, że jego kamery prawie w ogóle nie obejmują jego własnego terenu. Zamiast tego dokładnie rejestrują, co dzieje się u nas” – dodaje Tomek. Co gorsza, sąsiad nie tylko obserwuje ich życie, ale też otwarcie komentuje wszystko: kto ich odwiedza, co robią na tarasie, a nawet kiedy wychodzą z psem. „To przekroczyło granicę zwykłego monitoringu. Czujemy się jak na wizji, w czyimś prywatnym serialu” – mówią zgodnie.

Imprezy z jednej strony, kosiarka z drugiej
Marysia wprowadziła się na spokojne osiedle domków jednorodzinnych pod Krakowem z nadzieją, że znajdzie tam idealne połączenie wygody i ciszy. Z jednej strony – szybki dojazd do miasta, z drugiej – zielona okolica i sąsiedzki spokój. Niestety, rzeczywistość szybko zweryfikowała jej oczekiwania. „Z lewej mam młodą parę – sympatyczni, energiczni, może kilka lat starsi od mojego syna. Problem w tym, że ich sposób na letnie wieczory to niemal codzienne balangi. Grille, imprezy, muzyka, śmiech do trzeciej nad ranem. Wakacje są nie do zniesienia” – opowiada Marysia.
Jakby tego było mało, z prawej strony mieszka emeryt, który – jak sama mówi – za punkt honoru postawił sobie tytuł ogrodnika roku. „Codziennie od szóstej rano rusza do akcji. Kosiarka, dmuchawa, podkaszarka – w zależności od dnia. Jemu też przeszkadzają hałaśliwi młodzi, ale nie widzi nic złego w tym, że sam funduje sąsiadom pobudkę jeszcze przed budzikiem. Polubiłam deszcz i śnieg, bo tylko wtedy mogę wreszcie pospać” – śmieje się z goryczą.
Spaliny, śmieci i szczury – codzienność zamiast świeżego powietrza
Bożenka i Adam przeprowadzili się na wieś pod Lęborkiem z nadzieją na zdrowsze życie. Oboje liczyli na czyste powietrze, zwłaszcza że Bożenka choruje na astmę. Przez pierwsze miesiące cieszyli się spokojem i zielenią, ale z czasem okazało się, że ich sąsiedztwo to prawdziwy ekologiczny koszmar. „Sąsiad regularnie pali w kominku i ognisku wszystko, co popadnie – plastikowe butelki, stare meble, płyty, śmieci. Smród jest tak intensywny, że przebija się przez zamknięte okna. I jeszcze ten numer – napali, a potem znika na parę godzin, jakby nic się nie stało” – opowiada Bożenka.
To jednak nie koniec. Na działce sąsiada z czasem zaczęło przypominać wysypisko. „Złom, opony, jakieś części samochodowe – nie da się nawet wszystkiego zidentyfikować. Co gorsza, pojawiły się szczury. Zgłaszaliśmy sprawę do gminy, przyjechał sanepid, ale niewiele to dało. Wszystko dalej wygląda jak wygląda” – mówi kobieta. Coraz częściej zastanawia się, czy nie sprzedać domu i nie zacząć od nowa gdzieś indziej – z dala od dymu, śmieci i poczucia bezsilności.
Niekończące się szczekanie i strach o dziecko
Ania mieszka w podpoznańskiej miejscowości, gdzie w ostatnich latach powstało nowoczesne osiedle segmentów i domków jednorodzinnych. Niestety, zamiast ciszy i spokoju, codziennością stał się hałas dobiegający zza płotu. „Trzy owczarki belgijskie wyją i szczekają praktycznie bez przerwy. Dzień i noc. Próbowaliśmy rozmawiać z właścicielami, ale ich odpowiedź to: 'Psy są po to, żeby szczekać'. Jeden z tych psów kiedyś uciekł. Był agresywny. Zaatakował rowerzystę. A co, jeśli następnym razem pogryzie dziecko?” – mówi zaniepokojona Ania.
Pies zostaje sam, sąsiedzi cierpią
Robert i Darek mieszkają kilka kilometrów dalej, ale mają bardzo podobny problem. Na ich osiedlu, gdy tylko przychodzi weekend, zaczyna się udręka. „Sąsiedzi wyjeżdżają, a psa zostawiają samego na podwórku. Albo wyje, albo szczeka bez przerwy. Zgłaszaliśmy sprawę, gdzie się dało. Nikt nie reaguje. Nie można go odebrać interwencyjnie, a jestem przekonany, że to zwierzę nie tylko zostaje samo, ale też jest bite. Czasem słychać wrzaski właściciela i skowyt psa. To dramat” – opowiada Robert.
Pitbull bez kagańca i... bez nadzoru
W nowoczesnej dzielnicy Wrześni pojawił się kolejny niepokojący obrazek – mężczyzna spacerujący z pitbullem bez smyczy i kagańca. „Ludzi jeszcze nie zaatakował, ale innego, małego psa już tak. Właściciel uważa, że nie ma problemu. Twierdzi, że pies jest po szkoleniu i każdy ma siedzieć na własnej posesji. To jakaś kpina!” – skarży się Natalia, która niedawno wprowadziła się z córkami na Osiedle Sokołowskie.
Eksperci zalecają, by przed zakupem domu nie tylko sprawdzić lokalizację, ale też – o ile to możliwe – poznać przyszłych sąsiadów. Niestety, nie zawsze da się przewidzieć, co nas czeka. Czasem wszystko zależy po prostu od szczęścia.
Co możesz zrobić w takiej sytuacji? Sprawdź, czy możesz zadzwonić na policję, gdy pies sąsiadów uporczywie szczeka.