Kupiła nowy dom od dewelopera. Urzędnicy natychmiast nakazali jego rozbiórkę

Miała być spokojna emerytura w wymarzonym domku. Mały, przytulny, pod Warszawą – idealny na ostatni etap życia. Pani Danuta wydała na niego wszystkie oszczędności i była pewna, że wszystko jest w porządku – przecież umowa była u notariusza. A potem poszła się zameldować… i usłyszała, że jej dom powinien zostać zburzony. Przytaczamy historię, którą zajął się Polsat oraz serwis Money.pl.
Z tego artykułu dowiesz się:
- Spełniła marzenie. Kupiła mały dom i myślała, że wszystko jest jak trzeba
- Nie była właścicielką? To znaczy, że nic nie mogła sprawdzić
- Urzędnicy nie mieli wątpliwości: dom trzeba rozebrać
- Deweloper zrzuca winę, notariusz milczy, a problem zostaje na barkach kupującej
- Dom, w którym nie wolno zamieszkać. I życie w zawieszeniu
- Kto naprawdę ponosi winę – i czy system chroni kogokolwiek?
Spełniła marzenie. Kupiła mały dom i myślała, że wszystko jest jak trzeba
Pani Danuta nie miała wielkich wymagań. Chciała tylko kawałek spokoju – mały domek pod Warszawą, własny kąt na emeryturę. Gdy pojawiła się okazja, nie wahała się długo. Domek miał 35 metrów kwadratowych, ale dla niej to było wystarczająco. Kosztował 270 tysięcy złotych – sporo, bo to całe jej oszczędności, ale poczucie bezpieczeństwa i własnego miejsca było bezcenne.
Formalności? Wszystko wyglądało legalnie. Był deweloper, była wizyta u notariusza, była umowa. Nic nie wskazywało na to, że coś jest nie tak. Domek stał, był nowy, gotowy do zamieszkania. Pani Danuta powoli zaczęła się urządzać – aż do momentu, gdy postanowiła się oficjalnie zameldować. Wtedy świat się zatrzymał. Urzędnicy powiedzieli: „To samowola budowlana. Dom nie ma pozwoleń. Trzeba go rozebrać”.
Nie była właścicielką? To znaczy, że nic nie mogła sprawdzić
Pani Danuta dziś mówi wprost: „Gdybym wiedziała, nigdy bym tego domu nie kupiła”. Ale problem w tym, że wiedzieć nie mogła. Przed zakupem próbowała dowiedzieć się więcej – chciała sprawdzić, czy wszystko się zgadza z przepisami, czy dom ma wymagane pozwolenia. I tu zaczęły się schody. W urzędach usłyszała, że nie jest stroną w sprawie – a skoro nie jest właścicielką działki ani budynku, to nie przysługuje jej prawo do informacji.
Takie mamy realia. Nawet jeśli ktoś chce coś kupić i pyta o konkretną nieruchomość, to formalnie nie jest stroną i urzędnicy nie powinni udzielać informacji na jej temat. Czyli: zanim kupisz, nie dowiesz się nic. A jak już kupisz – może być za późno. I tak właśnie było w przypadku pani Danuty.
Nie chodziło o zaniedbanie z jej strony. System po prostu nie przewiduje, że kupujący będzie chciał sprawdzić zgodność inwestycji z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. A ten – jak się okazało – wyraźnie zakazuje budowy jakichkolwiek budynków w tym miejscu. Dom stał, był gotowy, ale zgodnie z przepisami… nie miał prawa istnieć.
Urzędnicy nie mieli wątpliwości: dom trzeba rozebrać
Kiedy pani Danuta usłyszała od urzędników, że budynek, który właśnie kupiła, jest nielegalny, myślała, że to jakiś błąd. Ale niestety – okazało się, że sytuacja jest poważna. Dom stoi na terenie, na którym obowiązuje miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, a ten wyraźnie zakazuje budowy obiektów kubaturowych, czyli takich jak domy, bloki czy hale. To oznacza, że jakakolwiek budowa w tym miejscu nie powinna się w ogóle wydarzyć.
Według dokumentów i stanowiska Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego, budynek został postawiony bez wymaganych pozwoleń i niezgodnie z przepisami – a to wystarczy, by uznać go za samowolę budowlaną. I choć pani Danuta nie miała z tym nic wspólnego, a dom kupiła już jako gotowy, to dzisiaj to ona widnieje jako właścicielka, a więc również jako osoba odpowiedzialna.
Urzędnicy nie pozostawili złudzeń: dom powinien zostać rozebrany. Nie może być zalegalizowany, bo stoi w miejscu, gdzie prawo na to nie pozwala. To nie kwestia formalności czy niedopatrzenia – to sytuacja, w której zgodnie z obowiązującym planem... nie da się nic zrobić. A wszystko to dowiedziała się kobieta dopiero wtedy, gdy było już za późno.
Deweloper zrzuca winę, notariusz milczy, a problem zostaje na barkach kupującej
Dla pani Danuty ta sytuacja to nie tylko szok, ale też ogromna bezsilność. Ufała, że wszystko jest w porządku – przecież umowa została zawarta przed notariuszem, a domek wyglądał jak każda inna legalna nieruchomość. Tymczasem, gdy pojawiły się problemy, nikt nie chciał wziąć odpowiedzialności.
Deweloper, Marcin W., twierdzi, że to notariusz był odpowiedzialny za sprawdzenie zgodności stanu prawnego nieruchomości z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. – „Jeżeli notariusz sporządza akt notarialny, to on weryfikuje wszystkie dane” – powiedział reporterom Polsatu. Sam notariusz odmówił komentarza w tej sprawie.
Tymczasem dla pani Danuty to nie jest już spór proceduralny – to życiowy dramat. Czuje się oszukana zarówno przez dewelopera, który obiecywał, że wszystko będzie legalne, jak i przez system, który nie dał jej żadnego narzędzia, by mogła wcześniej cokolwiek sprawdzić. Teraz została sama z problemem, który w ogóle nie powinien jej dotyczyć.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo oczywistej winy po stronie inwestora, to właściciel odpowiada za samowolę budowlaną. A właścicielem jest dziś pani Danuta.
Dom, w którym nie wolno zamieszkać. I życie w zawieszeniu
Domek, który miał być spokojną przystanią na emeryturze, dziś stoi pusty. Pani Danuta nie może się w nim zameldować, nie może legalnie w nim mieszkać, a mimo to… musi go utrzymywać. Jednocześnie płaci za wynajem innego mieszkania, bo gdzieś przecież musi żyć. Jej oszczędności zostały zainwestowane w nieruchomość, z której nie może korzystać. A na horyzoncie widnieje jeszcze groźba: rozbiórka domu i całkowita utrata inwestycji.
To wszystko odbija się nie tylko na finansach, ale też na zdrowiu i psychice. Pani Danuta przyznaje, że nie śpi po nocach, martwiąc się o przyszłość. Żyje w nieustannym stresie, między pismami urzędowymi, rozmowami z prawnikami i kolejnymi informacjami, które tylko pogarszają sytuację. Marzenie o spokojnym życiu zamieniło się w codzienną walkę z bezdusznym systemem.
Najgorsze jest poczucie niesprawiedliwości. Bo przecież nie stawiała domu samowolnie, nie kombinowała, nie próbowała niczego ukryć. Kupiła gotowy budynek, z aktem notarialnym, ufając, że państwo i procedury ją chronią. A dziś to właśnie ona ma ponosić całą odpowiedzialność. Jak mówi – „czuję się ukarana za cudzy błąd”.

Kto naprawdę ponosi winę – i czy system chroni kogokolwiek?
Historia pani Danuty to nie tylko indywidualna tragedia. To również przykład tego, jak łatwo w Polsce można stać się ofiarą błędów systemu, mimo że działało się legalnie i w dobrej wierze. Bo skoro można kupić dom z aktem notarialnym, zapłacić pełną kwotę, a potem dowiedzieć się, że budynek nigdy nie powinien powstać – to coś jest bardzo nie tak.
Deweloper zrzuca winę na notariusza, notariusz milczy, urzędnicy podkreślają, że nie mogą udzielać informacji kupującemu, który „jeszcze nie jest właścicielem”. A pośrodku tego wszystkiego jest zwykły człowiek – starsza kobieta, która wydała oszczędności życia i została z niczym. I to właśnie ona ponosi dziś największe konsekwencje cudzego zaniedbania.
Pozostaje pytanie: czy prawo budowlane w Polsce chroni ludzi, czy tylko siebie? I czy państwo, które tworzy tak skomplikowany system, nie powinno również zadbać o narzędzia ochrony dla uczciwych obywateli? Bo jeśli nie – to każdy z nas może być następny.
Źródło:
https://www.money.pl/gospodarka/policzyli-ile-teraz-kosztuje-wybudowanie-domu-oto-kwota-7148916808837632a.html