Polski przegląd techniczny to kpina. "To nie kontrola — to sprzedaż pieczątek"

Diagności samochodowi w Polsce znajdują się dziś na skraju zawodowego przetrwania. Od lat wykonują pracę dla bezpieczeństwa na drogach, ale ich realne dochody dramatycznie spadły – głównie przez niezmienioną od 2004 roku stawkę za obowiązkowe badanie techniczne. W obliczu rosnących kosztów, braku waloryzacji, nowych obowiązków i społecznego niezrozumienia, coraz więcej stacji kontroli pojazdów balansuje na granicy rentowności. Mimo że system opiera się właśnie na nich, rządzący zdają się nie zauważać nadciągającego kryzysu.
Z tego artykułu dowiesz się:
Rodzinny biznes
Marek Nowak zawsze powtarzał, że nie został diagnostą dla pieniędzy. Jako młody chłopak uczył się zawodu od ojca, który jeszcze w latach 80. pracował w jednej z pierwszych stacji kontroli pojazdów w Krakowie. Gdy Marek przejmował rodzinny biznes w 2001 roku, miał plany, ambicje i – co najważniejsze – wiarę, że będzie mógł prowadzić firmę, która daje realną wartość społeczeństwu. Dziś, po ponad dwóch dekadach pracy, coraz częściej myśli o zamknięciu stacji.
„To nie jest już zawód, z którego da się dziś godnie żyć” – mówi z goryczą. Za jego plecami przejeżdża kolejny samochód, a on automatycznie sięga po latarkę i komputer. Ruch niemal odruchowy – jakby całe ciało Marka nauczyło się przez lata powtarzalności tej pracy. Ale coś się zmieniło. I nie chodzi tylko o sprzęt, który powoli przestaje spełniać aktualne normy, ani o klientów, którzy coraz częściej przyjeżdżają tylko po „pieczątkę”. Chodzi o coś głębszego – o poczucie bycia niewidzialnym. „Jakbyśmy byli trybem w maszynie, której nikt nie konserwuje. A jak się zatnie – nikt się nawet nie obejrzy” – dodaje z rezygnacją.
98 zł – cena od lat niezmienna, realia zupełnie inne
Cena podstawowego badania technicznego samochodu osobowego wynosi w Polsce 98 zł. Tyle samo co w 2004 roku. Przez te dwie dekady inflacja zjadła wartość tej kwoty niemal trzykrotnie. Koszty utrzymania stacji, wynagrodzeń, opłat środowiskowych i inwestycji w nowoczesne systemy kontroli wzrosły kilkukrotnie. A stawki? Niewzruszone.
„W 2004 roku z tych 98 zł zostawało mi może 40 zł na czysto. Dzisiaj – jakieś 7 albo 8. A przecież obowiązków mamy znacznie więcej niż kiedyś” – mówi Marek, pokazując stosy dokumentacji, którą musi archiwizować, i aktualizacje do systemów komputerowych, które pochłaniają lwią część zysków.
Dziś stacje muszą też mierzyć się z dodatkowymi wymaganiami: elektroniczny rejestr badań, rygorystyczne kontrole Transportowego Dozoru Technicznego, certyfikaty dla urządzeń, obowiązek prowadzenia szczegółowej dokumentacji zdjęciowej. Wszystko to zwiększa koszty, ale nie wpływa na wysokość opłaty za przegląd.
Diagności biją na alarm
Organizacje branżowe, takie jak Polska Izba Stacji Kontroli Pojazdów, od lat apelują do rządu o urealnienie stawek. Ich postulaty są proste: znieść sztywno ustaloną cenę, wprowadzić mechanizm corocznej waloryzacji lub – wzorem niektórych usług publicznych – powiązać opłatę np. z poziomem minimalnego wynagrodzenia.
W marcu 2024 roku pojawiła się propozycja podwyżki – z 98 zł do około 120 zł. Ministerstwo Infrastruktury rozważa wprowadzenie zmian w tym roku. Jednak środowisko przyjmuje ten pomysł z rozczarowaniem. „To niczego nie rozwiązuje. To tylko przesunięcie bankructwa w czasie” – komentował prezes jednej z ogólnopolskich sieci stacji kontroli pojazdów. Marek mówi wprost: „To nie jest chciwość. To kwestia przetrwania. Jeśli nie dostaniemy godziwej stawki, zamkniemy się, a kierowcy będą jeździć dziesiątki kilometrów po przegląd.”
Społeczne niezrozumienie
Dla wielu kierowców przegląd techniczny to formalność, którą trzeba „odbębnić”, by mieć święty spokój z policją i ubezpieczycielem. Niektórzy przyjeżdżają z prośbą o „szybkie ogarnięcie tematu”, dając do zrozumienia, że nie interesuje ich faktyczny stan auta.
Są jednak i tacy, którzy cenią rzetelność. „Mam klientów, którzy przyjeżdżają od 15 lat. Mówią: panie Marku, niech pan dobrze sprawdzi, bo wnuki w tym aucie wożę. I dla nich warto to robić. Ale takich ludzi jest coraz mniej.” – wspomina diagnosta.

Bez wsparcia – bez przyszłości
Diagności to grupa zawodowa, której średnia wieku przekracza 50 lat. Brak podwyżek, brak stabilności i brak szacunku społecznego sprawiają, że młodzi nie chcą przejmować rodzinnych firm. Syn Marka, Kamil, kończy w tym roku technikum samochodowe. Gdy pytam, czy przejmie stację po ojcu, wzrusza ramionami. „Nie opłaca się. Wolę iść do dealera albo za granicę. Przeglądy? To nie ma przyszłości.”
Marek tego nie krytykuje. Rozumie. Ale nie ukrywa, że jest mu po ludzku przykro. „Zbudowałem coś przez lata. I teraz patrzę, jak to się rozpada tylko dlatego, że państwo nie potrafi dostrzec wartości tej pracy.”
Perspektywa systemowa
Na końcu tej historii nie chodzi tylko o Marka. Chodzi o system. Jeśli stacje będą znikać, a nowe nie będą powstawać – dojdzie do centralizacji, kolejek i spadku jakości. Jeśli diagnostów zabraknie, wzrośnie ryzyko, że na drogach będzie więcej aut niesprawnych technicznie. A to już problem nie tylko finansowy, ale i społeczny.
Ministerstwo Infrastruktury zapowiedziało zmiany. Ale póki co, Marek dzień w dzień otwiera bramę swojej stacji, zapala światła i przyjmuje klientów. Nie wie, jak długo jeszcze. „Może zrobię ten ostatni przegląd. A potem sam wystawię sobie pieczątkę – że już więcej nie chcę. Nie dlatego, że nie lubię tej pracy. Tylko dlatego, że nikt jej nie szanuje.”