Wielka płyta, wielki błąd? Małżeństwo wpadło w pułapkę, z której nie ma ucieczki

Julia i jej mąż długo szukali mieszkania. Gdy trafili na ofertę lokalu w bloku z wielkiej płyty w atrakcyjnej cenie, nie zastanawiali się długo. Niestety, radość błyskawicznie zmieniła się w lęk i złość. Okazało się, że małżeństwo musi zmierzyć się z problemem, który dotyczy nie tylko ich, ale także sąsiadów mieszkających w pechowym bloku.
- Spełnili marzenie o własnym kącie – co mogło pójść nie tak?
- Trudna walka z nieproszonymi gośćmi – skąd w mieszkaniu wzięły się karaluchy?
- Szokujące odkrycie Julii i Krzysztofa – dlaczego poprzedni właściciel ukrywał prawdę?
- Jak poradzić sobie z sąsiadem-zbieraczem? Spółdzielnia nie potrafi znaleźć sposobu
- Znaleźli się w sytuacji bez wyjścia – są zmuszeni do życia w brudzie
Spełnili marzenie o własnym kącie – co mogło pójść nie tak?
Julia i Krzysztof niedawno wzięli ślub i uznali, że to najwyższa pora, by kupić własne mieszkanie. Dotychczas małżeństwo mieszkało w małej kamienicy pod miastem, ale ich marzeniem była przeprowadzka bliżej centrum. Po kilkunastu tygodniach przeglądania ogłoszeń trafili na ofertę, która wydawała się idealna – trzypokojowe mieszkanie na jednym z wielkopłytowych osiedli w Olsztynie. Cena była podejrzanie niska jak na standard wykończenia i lokalizację, ale tłumaczono ją pilną sprzedażą z powodów rodzinnych.
Małżonkowie zaufali pośrednikowi, podpisali akt notarialny i z ekscytacją odebrali klucze. Przez kilka pierwszych dni wszystko wydawało się w porządku. Nowe meble, świeżo pomalowane ściany, zapach kawy o poranku – Julia i Krzysztof byli szczęśliwi. Niestety, sielanka nie trwała długo.
Trudna walka z nieproszonymi gośćmi – skąd w mieszkaniu wzięły się karaluchy?
Pewnej nocy Julia usłyszała szelest w kuchni. Myślała, że to może worek z ziemniakami się przewrócił albo przeciąg poruszył firanką. Rano na podłodze znalazła martwego karalucha, a potem z przerażeniem odkryła, że insekty wypełzają spod lodówki, gdzie jest ich więcej. Kobieta nie potrafiła ukryć obrzydzenia. Na szczęście szybko się uspokoiła, a po powrocie męża z pracy para postanowiła kupić środki owadobójcze i zamówić specjalistę od dezynsekcji. Po jego wizycie karaluchy zniknęły, ale to był dopiero początek problemów.
Z kuchennego okapu zaczął wydobywać się fetor, którego nie dało się zidentyfikować. Na klatce schodowej ktoś zostawił zużyty papier toaletowy w reklamówce. Z wentylacji w łazience co noc dobiegały dźwięki przypominające szuranie. Małżeństwo czuło, że coś jest nie tak. Pewnej niedzieli Julia zobaczyła w łazience karalucha, który… wypełzł z odpływu w wannie.
Szokujące odkrycie Julii i Krzysztofa – dlaczego poprzedni właściciel ukrywał prawdę?
Zaniepokojone małżeństwo postanowiło porozmawiać z sąsiadką z piętra wyżej o swoim odkryciu. Kobieta bez ogródek opowiedziała im o mieszkaniu na końcu korytarza – miejscu, które od lat jest źródłem problemów dla całego pionu. Mieszkał tam starszy mężczyzna, który przez lata znosił do swojego lokalu śmieci, stare meble, zużyty sprzęt elektroniczny, butelki po napojach i… padlinę, którą – według sąsiadów – przynosił z lasu. Sąsiadka wskazała drzwi, zza których raz na jakiś czas wydobywa się fetor nie do zniesienia. Starsza kobieta przyznała, że mieszkańcy okolicznych lokali cierpią od kilku lat przez karaluchy, pluskwy, gaz, smród i krzyki.
Julia i Krzysztof byli w szoku. Nikt nie ostrzegł ich, że będą mieć takiego sąsiada. Pośrednik opowiadał jedynie o zaletach nieruchomości, a poprzedni właściciel mieszkania tylko się uśmiechnął, wręczając klucze. Teraz wiedzieli, dlaczego cena była taka atrakcyjna.

Jak poradzić sobie z sąsiadem-zbieraczem? Spółdzielnia nie potrafi znaleźć sposobu
Para postanowiła interweniować. Najpierw skontaktowała się ze spółdzielnią mieszkaniową – otrzymana odpowiedź była lakoniczna. Pracownicy znają problem i podejmują działania, by go rozwiązać, jednak współpraca z kłopotliwym sąsiadem jest bardzo trudna. Okazało się, że lokator z końca korytarza regularnie płaci czynsz i nie otwiera drzwi inspektorom ani urzędnikom. Odwiedziny MOPS-u i sanepidu nie przyniosły żadnych efektów. Składanie skarg na sąsiada również okazało się nieskuteczne.
Julia liczyła karaluchy, które znajdowała w łazience i kuchni. Krzysztof nagrał filmik, na którym insekty spacerowały po klatce schodowej. Spółdzielnia zlecała co kilka tygodni dezynsekcję, ale robactwo wracało. Problem tkwił w mieszkaniu mężczyzny, który nie chciał nikogo wpuszczać do środka.
Sąsiedzi opowiadali, że kiedyś do lokalu mężczyzny przyjechała straż pożarna, bo ktoś wyczuł gaz. Innym razem wywiesili pranie na balkonie i musieli je zdjąć po godzinie, bo z góry spadały resztki jedzenia. Jedna z mieszkanek złożyła zawiadomienie do prokuratury, ale sprawę umorzono z powodu „braku społecznej szkodliwości”. Z równie poważnym problemem zmaga się mieszkanka jednego z gdańskich bloków, która boi się wyjść na klatkę schodową – poznaj jej historię.
Znaleźli się w sytuacji bez wyjścia – są zmuszeni do życia w brudzie
Julia przestała zapraszać znajomych. Zrezygnowała z marzenia o śniadaniach na balkonie. Codziennie rano wchodziła do łazienki i kuchni w poszukiwaniu kolejnych nieproszonych gości. Krzysztof zaczął spać z zapaloną lampką – odgłosy szurania po nocy przyprawiały go o dreszcze.
Małżonkowie myśleli o sprzedaży mieszkania, ale szybko zorientowali się, że cena lokalu znów musiałaby być zaniżona, co okazało nieopłacalne ze względu na koszt kredytu hipotecznego. Opcja wynajmu też nie wchodziła w grę, bo nikt nie zechciałby mieszkać w bloku, z którego codziennie trzeba wynosić martwe insekty.
Ta historia nie doczekała się jeszcze szczęśliwego zakończenia. Spółdzielnia nadal prowadzi działania, a mężczyzna z końca korytarza wciąż znosi do mieszkania dziwne znaleziska. Julia i Krzysztof codziennie walczą o komfort i godność, ale coraz częściej żałują, że wprowadzili się do mieszkania z wielkiej płyty.