"Kupowaliśmy działkę, były busy. Teraz nie jeździ tu nic" Wyprowadzka z miasta to nie zawsze dobry pomysł

Dom z własnym ogrodem, blisko lasu czy jeziora, poranna kawa na werandzie – brzmi pięknie? Owszem. Czy spełnienie tych marzeń zawsze oznacza zmianę życia na lepsze i pozwala zapomnieć o troskach wszelakich? Niekoniecznie. Z jakimi problemami mierzą się ci, którzy porzucili życie w miastach na rzecz spokoju, ciszy i świeżego powietrza?
Z tego artykułu dowiesz się:
"Niby wszystko przewidzieliśmy, ale..."
Jerzy i Anna marzyli o domu na wsi, odkąd sięgają pamięcią. W dzieciństwie zazdrościli koleżankom i kolegom, którzy mieli dziadków na wsiach. Do Lublina mają sentyment, ale, jak mówią „starzeć się tam nie chcieli”. Gdy synowie wyfrunęli z gniazda, małżonkowie kupili działkę we wsi Majdan Kozłowiecki, około pół godziny jazdy samochodem od Lublina. W ciągu szesnastu miesięcy wybudowali swój wymarzony dom, zaczęli tworzyć zjawiskowy ogród. Z czasem samochód zaczął szwankować. „Ale to jeszcze nic. Gorzej, że kiedy zostaliśmy bez auta, przestały kursować busy między Majdanem a Lublinem. Jeśli samochodu nie ma albo Jurek wyjeżdża i ja zostaję sama, nie mogę ruszyć się z domu do miasta. Kiedy działkę kupowaliśmy, były busy i dla mnie – a nie jestem zmotoryzowana – to był plus. I teraz co?” – skarży się Anna.
Rafał rzucił życie w Poznaniu zaraz po pandemii. Był pewien, że w przyszłości jeszcze nie raz, z różnych powodów, będzie zmuszony spędzać na 36 metrach kwadratowych bez balkonu więcej czasu, niż by chciał. Z pandemii była jedna korzyść – zmiana charakteru pracy na zdalny. Czterdzieste urodziny świętował już nie w kawalerce, ale w niedużym domu z ogrodem. Pojawił się wymarzony owczarek szwajcarski. Ale czy Rafał nie ma na co narzekać? „Nie jestem super ekstrawertykiem, ale okazało się, że jednak potrzebuję swoich ludzi. Nie zawsze chce im się przebijać przez Poznań i jechać wiejskimi drogami, żeby oglądać ze mną Netflix. Poczucie izolacji? Tak, jest mi znane. Czy to przewidziałem? Nie. Mówiłem sobie: co to jest 50 minut jazdy, jak czasem dłużej jadę z Piątkowa na Górczyn. No nie, 50 minut razy dwa, to prawie dwie godziny i nie poświęcę tyle, żeby wpaść do Poznania na jakąś domówkę, do kina czy na ramen. I teraz rozumiem, że moi znajomi też mogą nie mieć czasu ani weny”. Takie wnioski przyszły, gdy Rafał już się rozpakował w swoim wiejskim domu”.
Łatwo nie jest
Barbara miała wyjątkową motywację, by osiąść na wsi: chciała stworzyć hodowlę psów. Pasję tę dzieli z matką. Panie sprzedały swoje nieduże mieszkania w Gdyni, by zamieszkać w środku kaszubskiego lasu. „Znalazłyśmy nasze miejsce na Ziemi. Ale był jeden moment, kiedy naprawdę żałowałam. Którejś nocy mama zaczęła się bardzo źle czuć. Zadzwoniłam po karetkę. Nie mogli nas w tym lesie znaleźć, krążyli ze dwadzieścia minut, a ja myślałam, że osiwieję” – wspomina Barbara. Nadal dostrzega pewne minusy życia z dala od miejskiego zgiełkiu. Apteka jest daleko, przychodnia czy szpital również. Bywa, że przez błoto nie można wyjechać. „Dobrze, że już nie ma śnieżyc, bo nawet sobie nie chcę wyobrażać przejazdu przez zaspy śnieżne” – dodaje Barbara. Wie jednak, że w mieście też zdarzają się rozmaite utrudnienia, a na wsi przynajmniej śpiewające ptaki wiele niedogodności jej wynagradzają.
Witold, Krystyna oraz ich córka zamieszkali na wsi pod Bydgoszczą, gdy Laura miała trzy lata i nie chodziła jeszcze do przedszkola. Potem wozili ją do placówki w mieście – zajmowało to dwadzieścia do czterdziestu minut. Okres wczesnej podstawówki to też poranne wyjazdy i popołudniowe powroty na wieś. A potem 6, 7 klasa i początek buntu. Laurę „doprowadzało do szału”, że codziennie po lekcjach musiała wsiadać do samochodu i wracać z rodzicami pod las. Wieś jej obrzydła: nie odwiedzali jej tam znajomi, było daleko do galerii handlowych, nie miała gdzie spacerować – lasy i pola to dla niej żadna atrakcja. W 8 klasie i w technikum, jeśli chciała być niezależna, spotkać się z chłopakiem, musiała prosić rodziców o podwiezienie na stację, ewentualnie wędrować pieszo siedem kilometrów. „Teraz mówię Witkowi, że jak chce się wychowywać dzieci na wsi, to trzeba pracować na drugi etat jako szofer” – mówi Krystyna.

Są plusy i minusy
Życie na wsi, z dala od miejskich niedogodności, może mieć wiele plusów. Świeże powietrze? Tak, o ile sąsiad nie wpadnie na pomysł, by na swojej działce palić śmieci, łącznie z plastikiem. Cisza i spokój? Owszem, chyba że na sąsiedniej posesji trwa impreza do białego rana. Bezpieczeństwo? Niestety, na wsiach też zdarzają się włamania, a nowoczesne wille kuszą złodziei.
Wśród ewidentnych minusów życia poza miastem znajdziemy choćby koszty utrzymania czy ogrom pracy w domu i ogrodzie, przekraczający pierwotne oczekiwania. Czasami zmieniają się okoliczności i o ile 10, 15 lat temu mogliśmy godzinami pracować w ogrodzie, teraz męczy nas kilkukrotne schylanie. A co, kiedy zabraknie nam soli czy cukru? Będziemy musieli przejść się parę kilometrów do najbliższego sklepu – jeśli mamy szczęście i nie musimy jechać autem dużo dalej. Wieczorna ochota na wino, czekoladę lub pizzę? Tu pojawia się podobny problem – odległość. Żyjąc na wsi, trudniej być spontanicznym. Dla seniorów istotnym problemem jest brak szybkiego dostępu do lekarzy pierwszego kontaktu, szpitali czy aptek. Młodzież częściej narzeka na nudę, co prowadzi do rodzinnych starć. A jeśli na dodatek są problemy z zasięgiem i nie można swobodnie korzystać ze smartphone’a?
Nie każda wieś jest taka sama. Są i takie, na których znajdziemy sklepy (nawet markety), restauracje, klimatyczne kawiarnie, domy kultury, w których dzieją się ciekawe rzeczy. Jednak czy istnieje na świecie miejsce – miasto lub wieś – gdzie każdy będzie w pełni szczęśliwy?
Gdzie wybudować wymarzony dom? W mieście, na wsi, a może w górach, nad jeziorem lub nad morzem?