Myślisz, że to sam remont jest najtrudniejszy? Jest coś, co kosztowało jeszcze więcej nerwów

Czy remont to jedna z najbardziej stresujących rzeczy w dorosłym życiu? Możliwe. Są wśród nas ci, którzy w połowie remontu myśleli, że łatwiej by było po prostu zmienić adres. Z kolei u innych samo słowo „przeprowadzka” wywołuje dreszcze.
Przeprowadzka - w teorii
Przeprowadzka to w gruncie rzeczy bardzo przewidywalny proces. Pakowanie przez kilka dni – przy tym okazja, by przejrzeć pamiątki i pozbyć się tego, co już nie jest nam potrzebne. Potem jeden dzień transportu i stopniowe rozpakowywanie w nowym miejscu. Wystarczy dobra organizacja, załatwienie rzetelnej firmy przeprowadzkowej, trochę kawy, czekolady – i po bólu.
Stres podczas przeprowadzki można znacznie zredukować, wybierając sprawdzoną firmę przeprowadzkową. Jeśli tylko jest taka możliwość, zatrudniajmy sprawdzoną, godną zaufania ekipę. Zdecydowanie, podczas przeprowadzki największy stres może wynikać z niekompetencji ekipy przeprowadzkowej. I z nieuwagi przy rozpakowywaniu szklanych przedmiotów, ale to inna historia.
W każdym razie, bezbolesna przeprowadzka to kwestia dobrej organizacji. Prawda? W teorii - owszem.
Maraton nieprzewidywalności
Remont to co innego. To nie jest sprint, a maraton. Maraton, podczas którego nie wiesz, kiedy będzie meta, ile przeszkód czeka na trasie i czy w ogóle dotrzesz do końca, zachowując minimum pozytywnego nastawienia i zdrowie psychiczne.
Nawet najlepsza organizacja i rozsądne planowanie nie gwarantują, że wszystko pójdzie gładko. Osobiście nie znam nikogo, kto skakałby z radości, że jego remont zakończył się o czasie.
W teorii wszystko może wyglądać wspaniale. Rzeczywistość szybko weryfikuje te optymistyczne założenia. Ot, na przykład hydraulik nie może przyjść w uzgodnionym terminie, bo zachorował. Elektryk odkrywa, że instalacja wymaga wymiany w całym mieszkaniu. Administracja nie zgadza się na zmianę układu pomieszczeń. „Chcesz uniknąć stresu? Przewiduj nieprzewidywalne” – te słowa jednego ze znanych mi fachowców to święta prawda i wielka remontowa mądrość.
Tak, zgadzam się z tym, że każdy dzień remontu to nowe wyzwania, nowe problemy i nowe koszty. Nieprzewidywalność jest niezwykle męcząca. Często nie da się przewidzieć ani terminu zakończenia prac, ani ostatecznego kosztu, ani tego, jak nasze zlecenie potraktują fachowcy – a niestety nie zawsze i nie każdego inwestora traktuje się poważnie i z pełnym profesjonalizmem. Tak, to prawda, że przeprowadzka ma z góry ustaloną cenę. Nawet jeśli firma próbuje podnieść stawkę na ostatnią chwilę, mówimy o setkach, a nie o tysiącach złotych. „Trzeba będzie wymienić parę płytek" szybko zmienia się w „niestety, cała podłoga do wymiany”. „Drobne poprawki elektryczne" okazują się wymianą całej instalacji. „Odświeżenie łazienki” kończy się hydrauliczną rewolucją – to naprawdę częste przypadki.
Niespodzianki remontowe są niestety bardzo kosztowne. Czasami trzeba zrezygnować z wymarzonego efektu, żeby opłacić konieczne naprawy, o jakich wcześniej nie mieliśmy pojęcia – tu wracamy do tematu nieprzewidywalności, który bardzo przeplata się z kwestiami finansowymi. Najgorsze jest to, gdy już jesteśmy w połowie remontu, nie możemy się wycofać. Niezależnie od kosztów.
Przeżyłam w życiu trzy remonty i piętnaście przeprowadzek. Doświadczyłam wszystkiego, o czym napisałam wyżej. I, mówiąc zupełnie szczerze, wolę remonty.

Wniosek?
Nie demonizujmy remontów. Czasami to konieczność albo jedyna szansa na „nowy początek” – bo dzięki remontowi nawet pod starym adresem możemy się poczuć jak w całkiem nowym wnętrzu. Remontując, unikamy biurokracji, pakowania, selekcji, przewożenia.
Podczas moich licznych przeprowadzek najbardziej stresująca była przygoda z wyjątkowo nieprzyjazną, nieprofesjonalną ekipą. Dzisiaj już wiem, że trzeba mieć mailowe potwierdzenia wszystkich ustaleń. Utwierdziłam się w przekonaniu, że jeśli to tylko możliwe, warto zwrócić się do sprawdzonych i zaufanych usługodawców.
W przeprowadzkach bardzo stresogennym czynnikiem jest świadomość nieodwracalności zmiany. Pojawiają się wątpliwości, czasem tęsknota za starymi kątami. Zwykle na początku, potem to mija. W międzyczasie jednak przychodzi do głowy, że remont to nie takie straszne zło. Bo można podzielić na etapy, pooszczędzać. Zwrócić się do zaufanego fachowca, który będzie działać w interesie naszym, a nie własnego konta bankowego. No i jeśli będziemy niezadowoleni z efektu finalnego – nie ma dramatu. Każdy remont to okazja, żeby się czegoś nauczyć. Kolejne zmiany możemy wprowadzać sami, w swoim tempie.
Planujesz remont? Przeczytaj.