Ten blok wyglądał normalnie. Ale w środku dzieje się coś, czego nie da się wytłumaczyć

Na zdjęciach wygląda jak każde inne – czyste, wyremontowane mieszkanie w bloku z wielkiej płyty. Ale wystarczy posiedzieć tam kwadrans, by poczuć drapanie w gardle, pieczenie, a czasem nawet mdłości. I choć od ostatniego remontu minęło kilka lat, właściciel wciąż nie wie, co go tak naprawdę truje.
- Coś jest w powietrzu – i to dosłownie
- Zza ściany wyszło coś czarnego
- Drugi pokój też nie daje spokoju
- Fachowcy rozkładają ręce. A koszty rosną
- Wniosek? Nie wszystko da się przykryć farbą
Coś jest w powietrzu – i to dosłownie
Remont wykonano sześć lat temu. Cyklinowana podłoga, odmalowane ściany, nowe instalacje. Wydawało się, że wszystko zostało zrobione, jak należy. Mieszkanie odżyło. Niestety – tylko wizualnie. Bo z czasem w pokojach zaczęły pojawiać się niepokojące objawy.
W jednym – gardło zaczynało drapać już po kilkunastu minutach. W drugim – pojawiało się uczucie szczypania, czasem też ból brzucha. Latem pokój wypełniał dziwny, duszący zapach, który powracał, nawet po intensywnym wietrzeniu. Coś ewidentnie było nie tak.
Zza ściany wyszło coś czarnego
Właściciel wziął sprawy w swoje ręce. W jednym z pokoi skuł fragment ściany przy zewnętrznej ścianie budynku – tam, gdzie kiedyś znajdowała się dylatacja między płytami. I tam właśnie znalazł coś niepokojącego: pakuły lniane nasączone czarną substancją, która miała intensywny, nieprzyjemny zapach i wywoływała silne podrażnienia.
Miejsce zostało starannie zabezpieczone: trzy warstwy hydroizolacji, gładź, kilka warstw farby – w tym specjalistycznych, blokujących zapachy. A efekt? Żaden. Dziwny zapach i podrażnienia wracały, jakby nic się nie zmieniło.

Drugi pokój też nie daje spokoju
W drugim pokoju historia była inna, ale objawy podobne. Rok wcześniej doszło do zalania – przez otwarte okna podczas letniej burzy. Klepka lekko się wybrzuszyła, ale po wysuszeniu i ponownym cyklinowaniu wszystko wyglądało dobrze. Przynajmniej na oko.
Właściciel podejrzewał, że może to właśnie podłoga jest winna. Zakleił jej fragment grubą folią paroizolacyjną. Bez skutku – nic się nie zmieniło. Wilgotność była w normie, nie było oznak pleśni ani grzyba. Ale powietrze nadal „drapie” i sprawia, że pokój stoi pusty.
Fachowcy rozkładają ręce. A koszty rosną
Na miejscu byli już cykliniarze, malarze, wykonawcy. Sprawdzano wilgoć, pytano o subit, ksylamit, azbest – nikt nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć. Nie było analizy powietrza, nikt nie pobrał próbek. Spółdzielnia odcina się od sprawy, bo problem jest „wewnątrz lokalu”.
Tymczasem życie toczy się dalej – w napięciu i niepewności. Dwa pokoje są praktycznie wyłączone z użytku. Każda próba ich odświeżenia kosztuje czas i pieniądze, ale nie przynosi ulgi. Właściciel nie wie, gdzie szukać pomocy i jak znaleźć kogoś, kto zna temat toksyn w starym budownictwie.
Wniosek? Nie wszystko da się przykryć farbą
Ta historia pokazuje, że za ładnie wykończonym mieszkaniem mogą kryć się nie tylko błędy remontowe, ale i substancje, które lata temu uznawano za standard budowlany – dziś zaś mogą być powodem realnych problemów zdrowotnych.
I że czasem nie chodzi już o estetykę, ale o codzienny komfort i bezpieczeństwo. Bo jak mieszkać w miejscu, w którym samo przebywanie staje się wyzwaniem?
W takich przypadkach liczy się jedno – nie bagatelizować objawów. I nie czekać, aż problem „sam zniknie”.
Niniejszy artykuł odwołuje się do subiektywnych odczuć i ocen osób, które przedstawiły swoje doświadczenia związane z zamieszkiwaniem lokalach mieszkalnych z tzw. "wielkiej płyty" i jako takowy nie stanowi on próby zdeprecjonowania budynków z "wielkiej płyty" jako takich. Redakcja serwisu nie ocenia w nim wad i zalet budynków z "wielkiej płyty" w stosunku do budynków stawianych w oparciu o aktualnie stosowane technologie budowlane a jedynie przedstawia indywidualne historie i opinie części społeczeństwa na temat tych bloków.