Mieszkańcy boją się wyjść z domu. Prywatna wojna w środku wsi pod Lublinem

Mała wieś w Lasach Kozłowieckich, niedaleko Lublina. Piękne widoki, malownicze trasy rowerowe do Kozłówki. Coraz więcej domów jednorodzinnych. Idylla – przynajmniej z pozoru. „Byłoby wspaniale, gdyby nie on” – mówi Teresa, jedna z mieszkanek wsi. Kim jest „on” i dlaczego terroryzuje sąsiadów?
„On”, czyli pan R.
Zamieszkał tam w 2007 roku. Z żoną, trzema synami. „Ta jego żona to była fajna kobieta, pielęgniarka. Bardzo taka życzliwa, chłopaków dobrze wychowywała. A on przy niej spokojny, nie rozrabiał. Czasem zajeżdżał do Annoboru po jakąś butelkę, ale nie, że pijak to nie. Był normalny” – mówi sąsiadka. Przyznaje, że nic nie zwiastowało zmiany.
W 2021 został sam. Synowie zdążyli wyfrunąć z gniazda, żona „czy rozwiodła się, czy wyjechała, nie wiadomo”. Pana R. rzadko ktokolwiek odwiedzał. Najstarszy syn, Wojtek, przyjeżdżał czasami, ale nie zostawał u ojca na długo.
Sąsiedzi mówili, że R. „zaczął dziczeć”. Kiedyś jeszcze zdarzało mu się zagadać, a przynajmniej odpowiedzieć „dzień dobry”. Raz nawet pomagał sąsiadowi odholować samochód do warsztatu w Lubartowie. „Zwykły człowiek” – wspominają sąsiedzi. Zatem – co się stało?
Terror
Na działce graniczącej z posesją pana R., Weronika i Krzysztof zbudowali dom. Spokojna wieś, spokojną wsią, ale przezorny zawsze ubezpieczony – wychodząc z takiego założenia, zainstalowali kamery. Kilka dni później, rano, zauważyli, że wszystkie były „roztrzaskane”. Nie mieli twardych dowodów, ale zaczęli podejrzewać sąsiada. Przeczucie?
Policja zrobiła niewiele. Parę miesięcy później Weronika zauważyła zniszczone ogrodzenie. Takie rzeczy już się w sąsiedztwie zdarzały. I wszyscy zakładali, że to R. Choć niezbitych dowodów brakowało, przekonanie o jego udziale było coraz silniejsze. Zwłaszcza po tym, jak jeden z sąsiadów chciał się z R. skonfrontować i stając przed jego bramą usłyszał: „A podejdź ***, to cię ***”. Nikt nie chciał kontaktować się z policją. „Każdy liczył, że zrobią to inni, nikt nie chciał ściągać na siebie kłopotów” – mówi Teresa. Ona doskonale rozumie, że mieszkańcy wsi najzwyczajniej bali się pana R.
Weronika i Krzysztof mieszkali najbliżej. Słyszeli sąsiada chodzącego po posesji, mówiącego do siebie. Widzieli, jak spoglądał w stronę ich domu, pluł. „Mielibyśmy zadzwonić na policję i poskarżyć się, że sąsiad nas nie lubi?”.
Jeszcze bardziej nieprzyjemnie się zrobiło, gdy małżeństwo zatrudniło architektkę krajobrazu. R. zalał jej samochód żółtą farbą. Ona zgłosiła to na policję. Areszt, sprawa, wyrok w zawieszeniu. I terroru ciąg dalszy. Groźby pod adresem Krzysztofa, wyzywanie jego, wyzywanie Weroniki – to szczególnie często. Małżeństwo przestało zapraszać gości, zaczęli poważnie myśleć o sprzedaży domu. „Ale kochamy ten dom, dlaczego mamy go opuszczać?” – zastanawiają się.

Sytuacja patowa?
Uporczywe nękanie, które wzbudza poczucie zagrożenia, poniżenia lub narusza prywatność, jest przestępstwem określonym w art. 190a Kodeksu karnego. Grozi za to kara pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat. W przypadku Weroniki i Krzysztofa (być może także innych sąsiadów pana R.) mamy do czynienia właśnie z czymś takim. Mamy tu także groźby karalne.
Sytuacja wydaje się patowa, ale są działania, które można podjąć. Po pierwsze należy dokumentować wszystkie szkody, w miarę możliwości nagrywać interakcje z sąsiadem. Warto skonsultować się z prawnikiem. Nie warto natomiast liczyć, że sprawa sama znajdzie pomyślne zakończenie. Zgłoszenie problemu na policji może okazać się jedynym skutecznym rozwiązaniem. „Czy policja potraktuje to poważnie? I kto im tego człowieka zgłosi, jak każdy boi się, jaką on może uszykować zemstę, zanim trafi do więzienia, albo jak już wyjdzie?” – zastanawia się Teresa. I tak, niepokój jest uzasadniony, ale lęk przed zemstą terroryzuje sąsiadów pana R. tak, jak on sam.
Co zrobić, gdy sąsiad narusza naszą prywatność?