Kiedy marzenie przeradza się w koszmar

Azyl, bezpieczna przystań, upragnione miejsce do życia, oaza spokoju – zwykle z tym kojarzy nam się dom. Oprócz domu w angielskim znaczeniu „home”, dom to także „house”, czyli budynek, który niekoniecznie musi wpisywać się w nasze oczekiwania i pierwotne wyobrażenia, co nierzadko ciężko zaakceptować.

- Nic nie zapowiadało katastrofy, jaką okazał się nasz dom – opowiada Anna, 36-latka spod Warszawy. – Do tej pory, choć od przeprowadzki minęło już kilka miesięcy, uważam nie bez przesady, że mój dom to koszmar, a codzienne patrzenie na parkiet sprawia, że chce mi się wymiotować. Owszem, przyznaję się bez bicia, że jestem perfekcjonistką i chciałabym, żeby wszystko było dopracowane i dopięte na ostatni guzik, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że nigdy nie jest to w 100% możliwe. Jednak codzienne patrzenie na krzywo ułożony parkiet z lukami przy listwach jest ponad moje siły. Walczyliśmy z ekipą długie tygodnie, jednak nasza sytuacja życiowa zmuszała nas do szybkiej przeprowadzki. Tak też zrobiliśmy, ale niedoróbek było całe mnóstwo. Do dzisiaj „tymczasowe rozwiązania” trwają w najlepsze. Tym sposobem w pokoju naszej córki wciąż nie są pomalowane ściany, gdyż poddaliśmy się w walce o właściwie położone gładzie. Mieszka „tymczasowo” w pokoju gościnnym. Staramy się po kolei naprawiać błędy, ale raz, że terminy są odległe, a dwa, że trudno w naszym mieście o rzetelnych wykonawców. Marzę o dniu, kiedy wszystko będzie na swoim miejscu i tak, jak o tym marzyłam.

Kwestie wykończeniowe to jedno, ale problemy mogą pojawić się na etapie budowy, a te zdecydowanie trudniej wyeliminować, a nierzadko wymaga to sporych nakładów finansowych.

- Kiedy opady deszczu trwają dłużej niż dzień czy dwa, do naszej piwnicy dostaje się woda – opowiada Bożena, mieszkanka okolic Torunia. – Nie ma jej dużo, ale już drżymy, co by się stało, kiedy intensywne opady potrwałyby dłużej. Było już u nas kilku „fachowców” i żaden nie był w stanie wskazać przyczyny. Żałuję, że zdecydowaliśmy się na podpiwniczenie, miało to być miejsce do przechowywania, a ze względu na wilgoć i tak prawie niczego tam nie przechowujemy. Powoli już tracę nadzieję, że uda się rozwiązać problem, a najbardziej boimy się konieczności sprawdzania izolacji fundamentów, co sugerował ostatni z budowlańców. Koszty naprawy czyjegoś błędu, który pewnie trudno byłoby udowodnić, mogą być ogromne. Ale jak długo można żyć w strachu o zalanie domu? Jestem załamana.

Nie da się ukryć, że nasze wyobrażenie rzadko kiedy odpowiada jeden do jednego gotowej realizacji. Do wielu rzeczy z pewnością można się przyzwyczaić i z czasem zaakceptować. Jednak ewidentne błędy będą raziły nawet mimo opatrzenia.

- Kiedy byliśmy w trakcie budowy, moim marzeniem i wyobrażeniem, które pozwalało mi przetrwać ten ciężki okres, był moment, w którym zasiądę na tarasie z widokiem na podwórko i wypiję pierwszą poranną kawę. Wezmę głęboki oddech i poczuję ogarniające mnie szczęście. Dokładnie tak sobie to wyobrażałam – opowiada Monika, 42-letnia mieszkanka podwarszawskiej miejscowości. – Tak też się stało! Mąż wiedział, jak bardzo mi na tym zależy. Kiedy zasiedliśmy za tarasie na nowych meblach z prawdziwego rattanu, wszystko wydawało się być jak w moim wyobrażeniu, ale coś nie dawało mi spokoju. Wrażenie, że coś nie do końca jest dobrze. Sprawy wyjaśniły się, kiedy nasz synek postawił samochodzik na stole, a ten zamiast stać w miejscu, stoczył się ze stołu. Okazało się, że taras nie jest prawidłowo wypoziomowany. Niby nic wielkiego, ale spadek jest na tyle znaczny, że mnie nie pozwala o sobie zapomnieć. Nienawidzę niedoróbek i fuszerki! Niestety koszty poprawek są na tyle wysokie i po prostu bezsensowne, że jesteśmy skazani na życie z krzywym tarasem. Przynajmniej do czasu jego gruntownego remontu.

Od razu po wykończeniu przydałby się remont

Niedoróbki, błędy, tymczasowe rozwiązania – to wszystko sprawia, że przeprowadzka nie może cieszyć w 100%, chociaż moment wejścia do upragnionego domu chciałoby się mieć na zawsze w pamięci jako niczym niezmącone wspomnienie.

- Śmiejemy się z mężem (chociaż to zdecydowanie śmiech przez łzy), że od razu po wprowadzeniu przydałoby się rezerwować termin ekipy remontowej, biorąc pod uwagę to, ile trzeba czekać – opowiada Monika, mieszkanka województwa dolnośląskiego. – W kuchni mamy meble robione na wymiar, które – uwaga, uwaga – mają szczelinę szeroką na kilka centymetrów obok lodówki. No tak się akurat panom zmierzyło, jak widać, a konkretnych winnych brak. Pod zlewem syfon uniemożliwia wstawienie kosza na śmieci, gdyż wówczas wysuwana szafka nie chce się zamknąć. Kiedy chcę zrobić pranie, muszę przeciągnąć przez łazienkę przedłużacz i dopiero podłączyć pralkę, gdyż gniazdko nie zostało odpowiednio wcześniej obniżone, a dotychczasowe zasłoniła szafka w zabudowie. Takich niedociągnięć i „tymczasowych rozwiązań” jest całkiem sporo, a mieszkać trzeba. Z pewnymi rzeczami już się pogodziłam, ale marzę o usunięciu tych drobnych niedogodności. Chyba nie wspomniałam, że przy schodach na piętro działa nam tylko jeden włącznik? Ten na dole. Czyli po schodach trzeba wchodzić i schodzić w ciemności, bo nijak nie ma sposobności zgaszenia światła. Niby drobna rzecz, a czekamy już kilka tygodni na naprawę.

Na szczęście bywają także sytuacje, że problemy da się szybko rozwiązać i zapomnieć o niedociągnięciach.

- W naszym domu zdecydowaliśmy się na montaż klimatyzacji w salonie – mówi Marek, 42-letni mieszkaniec Warszawy. Oczywiście prace były tak zaplanowane, żeby wszystko miało ręce i nogi – najpierw klima, potem wykańczanie ścian i malowanie. Wszystko pięknie, ładnie, ale po kilku uruchomieniach z klimatyzatora zaczęła przeciekać woda, która tworzyła radosną smużkę na naszej nowej, nieskazitelnej ścianie. Okazało się, że to kwestia błędu monterów i konieczne okazało się kucie. Firma podeszła profesjonalnie i pokryła całkowicie koszty, jednak takie prace w nowo wykończonym domu po upragnionej przeprowadzce chwilę wcześniej to nic miłego.

Niektórzy jednak nie są w stanie zaakceptować błędów w wykończeniu i starają się doprowadzić dom do upragnionego stanu za wszelką cenę.

- W naszym przypadku przeprowadzka opóźniła się o prawie dwa miesiące. Na ten czas byliśmy zmuszeni wprowadzić się do moich rodziców, gdyż nasze mieszkanie zostało sprzedane, a nie chcieliśmy płacić dłużej za wynajem tymczasowy – mówi Bartek, 36-latek z Będzina. – Walka z ekipą wykończeniową zaczęła się jeszcze na etapie standardowych prac, a potem już po rzekomym ich zakończeniu. Najgorzej było w łazience, w której łatanie podłogi z maleńkich kawałków płytek było najgorsze. Wyglądało to okropnie! Nie wiem, jak ktoś mógł uznać tę radosną twórczość „mozaikową” za udany efekt końcowy. Nie odpuściłem i część płytek (a raczej ich kawałków) została zerwana i położona na nowo tak, by fragmenty dobrze oddawały wzór. Wybraliśmy do sypialni ciemne kolory ścian, więc nie był to najłatwiejszy odcień, a efekt zadowalający udało się osiągnąć dopiero po kilku poprawkach. Generalnie niektóre prace trzeba było wykonać kilkukrotnie lub usuwać i zaczynać od nowa, by można było uznać dom za właściwie wykończony. Woleliśmy poświęcić na to więcej czasu niż potem męczyć się patrzeniem na niedociągnięcia. Sprawdź także ten artykuł: „Przez budowę domu prawie rozpadło się nasze małżeństwo”.

Wykańczanie może wykończyć, ale satysfakcja jest bezcenna

- Miałam wrażenie, że to się nigdy nie skończy i już traciłam nadzieję na przeprowadzkę – dopowiada Monika, żona Bartka. – Ja na więcej rzeczy jestem w stanie przymknąć oko, ale mój małżonek już nie (śmiech). Nie mówię, że absolutnie wszystko było kwestią nadgorliwości z jego strony, bo rzeczywiście niektóre błędy były ewidentne, ale też jego natura jest taka, że niekoniecznie potrafi odpuszczać. Cieszę się, że nasz dom dostarcza dzięki temu nam obojgu ogromnej satysfakcji. Czekanie jednak i przeciągające się prace były trudnym okresem dla naszego związku, zwłaszcza że na dodatek mieszkaliśmy u teściów na małym metrażu.

- Przed nami jeszcze dużo pracy, a po przeprowadzce ciężko się zmobilizować, bo przecież „już jesteśmy na swoim – cel osiągnięty” – dopowiada Anna, bohaterka pierwszej historii. – Wiem jednak, jak bardzo oboje z mężem jesteśmy zdeterminowani, by naprawić błędy w naszym domu. Tak, kosztuje mnie to dużo nerwów, ale czuję ogromną wdzięczność za to, co mam i co udało nam się osiągnąć.

- Pomimo frustrujących niedociągnięć, cieszę się, że jesteśmy na swoim. Wiem, że te błędy uda nam się z czasem wyeliminować, a przecież nie ma nic cenniejszego niż rodzina w komplecie w kochającym się domu. I żaden, nawet krzywy taras tego nie zmieni! – podsumowuje Monika.

ikona podziel się Przekaż dalej